Białystok

Białystok

Otoczony niemal ze wszystkich stron górami, w tym tymi najwyższymi – Himalajami. Dostęp do znajdujących się na jego terenie świątyń i położonych najwyżej na świecie jezior jest ograniczany przez chińskie władze. Tybet – kraj, którego nie ma na mapie...
Dodaj własne spostrzeżenia Powiadom znajomego Powiadom znajomego
Jak jest w Tybecie niezastąpionym zwierzęciem pociągowym.
Powiększ zdjęcie

Jak jest w Tybecie niezastąpionym zwierzęciem pociągowym.

Przed przyjazdem do Chengdu, chińskiej miejscowości na przedmurzu Tybetu, myślałam, że ten region jest nieosiągalny. Chińczycy reglamentują w tym rejonie indywidualny ruch turystyczny od blisko 50 lat, kiedy ostatecznie zaanektowali Tybet.

Tymczasem Chengdu przywitało nas neonami reklamującymi usługi zakupu biletów i załatwienia niezbędnych zezwoleń. „Package tours to Tibet”. To tu za 220 dol. jako uczestniczka „rządowego programu promocji Tybetu” i „najbardziej turystycznego miasta Chin” (jak głosi napis na pomniku w centrum Lhasy) trafiłam z grupą przyjaciół do świata, na który byłam nieprzygotowana. Zobaczyłam sceny niczym z filmu „Siedem lat w Tybecie” albo książek o krainie, której już nie ma.

Na ulicy i w klasztorze
Pierwsze chwile w Tybecie kojarzą mi się przede wszystkim z bólem głowy. Spowodowany szokiem termicznym i różnicą wysokości potęgował się z każdą chwilą i kolejnym „taszi delek” słyszanym od przechodniów. "Taszi delek". Tymi słowami witają zazwyczaj przybyszów Tybetańczycy.

Fotografowałam spotykane osoby: siwego starca padającego na kolana i podnoszącego się, aby znów wykonać kolejny skłon w czasie rytualnego okrążania świątyni Dżokhang, krótko obciętą tańczącą mniszkę zarabiającą w ten sposób na jedzenie w trakcie pielgrzymki do świętego miasta, przystojnych nomadów w białych koszulach z wplecionymi we włosy owiniętymi wokół głowy czerwonymi nitkami, młodą dziewczynę z warkoczami przyozdobionymi biżuterią z turkusów, korali i bursztynów kręcącą młynkiem modlitewnym, matkę w kolorowym fartuszku z dzieckiem na plecach trzymającą w ręce foliową torbę z żółtym pakunkiem – masłem dodawanym do lampek oliwnych rozstawionych na ołtarzach buddyjskich świątyń Lhasy.

W Lhasie takich miejsc kultu jest mnóstwo. Najważniejsza to Dżokhang – pomalowana na biało kilkupiętrowa budowla w kształcie trapezu. Miejsce, które przyciąga pielgrzymów i rzesze handlujących kramarzy.

Oprócz pojedynczych świątyń warto zwiedzić klasztory, zachwycić się doskonałością i samowystarczalnością budowli. W Kundeling życie toczyło się swoim rytmem. Gdy tam trafiłam, jeden z mnichów zamieszkujących klasztor podlewał kwiaty rozstawione na galeriach otaczających wewnętrzny dziedziniec. Inni zajmowali się zamiataniem schodów, porządkowaniem opału czy wyrobem torm – symbolicznych wyobrażeń bóstw z campy (tybetańskiej mąki) i masła (uzyskiwanego z mleka jaka).

Prawdziwie imponujące były klasztory Sera i Drepung położone na wzgórzach dookoła miasta. Niegdyś populacja mnichów zamieszkujących ten pierwszy liczyła 5 tys., drugi – 10 tys. W murach klasztornych liczne budynki spełniały funkcje szkół dla mnichów, cel mieszkalnych, kuchni, toalet... Mimo iż wiele zabudowań zostało zburzonych w trakcie inwazji Chińczyków i w okresie rewolucji kulturalnej, tabliczki „Please this way”, wskazujące kierunek zwiedzania, nie były w stanie zapobiec zagubieniu w labiryncie uliczek, schodów i zakamarków.

Podpatrując życie mnichów
Niełatwo było zrezygnować z zajrzenia pod podszewkę mnisiego życia. Boczna odnoga korytarza w jednym z klasztorów doprowadziła mnie do pomieszczenia, gdzie młodzi adepci mantrowania wkuwali na pamięć poszczególne wersety. Wciśnięta w kąt obserwowałam siedzących w rządkach chłopców, którzy raczej udawali, że się uczą. Częściej ukradkiem rzucali w siebie papierkami, wciągali tabakę, popijali z miseczek herbatę czy wymykali się na zewnątrz. Pogrążeni w medytacjach auczyciele nie zwracali uwagi na to, co robili ich podopieczni.

Na dziedzińcu ocienionym przez drzewa w klasztorze Sera poznałam świat mnisich „debat”. Bordowe szaty dyskutantów na tematy teologiczne kontrastowały z zielonymi liśćmi. Rozmowy odbywane zgodnie z rytuałem pozwalały jednemu z rozmówców zadać pytanie, na które drugi miał szybko i dowcipnie odpowiedzieć. Szybko, gdyż pierwszy z nich w oczekiwaniu na ripostę jak bocian stawał na jednej nodze i dopiero zadowolony z tego, co usłyszał, przerzucał ciężar ciała na drugą i klaskał w dłonie.

Jednodniowe czy tylko kilkugodzinne wycieczki do klasztorów wokół Lhasy miały w sobie coś z klimatu wysokogórskich ekspedycji. Każda z wypraw zazwyczaj kończyła się korą, czyli rytualnym okrążeniem świętych budowli zgodnie ze wskazówkami zegara. Ścieżka nierzadko prowadziła zboczem góry, u stóp której rozłożył się klasztor. Pod sobą widziałam złote dachy świątyń, jeszcze niżej Lhasę z wznoszącą się ponad nią Potalą – rezydencją dalajlamów, a nad sobą bezchmurne błękitne niebo i w oddali szczyty ośnieżonych gór. Wkrótce miałam w ich pobliże dotrzeć...

Jak dobry na wszystko
Po zwiedzeniu Lhasy wyruszyłam na trekking, na spotkanie Tybetu „prawdziwego”, nieskażonego miejską cywilizacją. Poruszanie się po Tybecie jest sprawą dość skomplikowaną. Chińczycy wymagają od turystów specjalnych zezwoleń.xxxxLinia Dalaj Lamów

Część I

Autor: Michael den Hoet
Tlumaczenie, opracowanie: Michał Siwek

Na temat Tybetu i jego szczególnego związku z buddyzmem funkcjonuje na Zachodzie wciąż wiele bajek, mitów i nieporozumień. Istnieje jednak wyjątek od tej niewiedzy: kim jest Dalaj Lama wiedzą niemal wszyscy.
Tybetański przywódca żyjący na indyjskim wygnaniu stał się w naszym kręgu kulturowym powszechnie znany od czasu swojej spektakularnej ucieczki w 1959 z kraju uciskanego przez chińskich komunistów, a z pewnością najpóĄniej od momentu przyznania mu pokojowej Nagrody Nobla w roku 1989. Dalaj Lama - obecnie czternasty - wciąż uznawany jest za przyjaznego, pełnego humoru, ale także inteligentnego i wewnętrznie zharmonizowanego duchowego nauczyciela i polityka, który od przeszło czterdziestu lat wzruszająco zabiega o światowe poparcie dla sprawy Tybetu. Z drugiej strony jest też osobą, którą zachodni rozmówcy często i chętnie przepytują w sprawachbuddyzmu.
Cóż jednak więcej wiadomo o Dalaj Lamie? Od dawna uważa się na przykład, że ten "prosty mnich" jest kimś w rodzaju króla Tybetu, którego darzy wielkim respektem cały naród. Kiedy umierał któryś z Dalaj Lamów, jego następca wyznaczany był w oparciu o tradycję tulku - system kolejnych inkarnacji. W międzyczasie jego funkcję sprawował inny dostojnik - Panczen Lama. To on dbał o przygotowanie młodego Dalaj Lamy do jego przyszłych zadań.
Po dokładniejszym przeanalizowaniu niektórych z poglądów na temat Dalaj Lamy okazuje się jednak, że wiele z nich to jedynie nieporozumienia i półprawdy.
Nieprawdą jest na przykład, że Dalaj Lama jest duchowym przywódcą wszystkich Tybetańczyków. W Tybecie istniały cztery wielkie i około tuzina mniejszych linii przekazu (nie mówiąc już o pomniejszych szkołach) , z których każda posiadała swego własnego zwierzchnika czy też głównego nauczyciela.
Dalaj Lama jest zaledwie jednym z bardzo poważanych wysokich lamów własnej linii, którego historia przed 350 laty uczyniła najważniejszym politykiem w kraju. W ostatnich stuleciach również wewnątrz własnej szkoły Gelugpa był on jedynie czasowo nominowanym przywódcą duchowym.
Cóż więc takiego tkwi w "micie" Dalaj Lamy? Ile władzy posiadali rzeczywiście Dalaj Lamowie? Gdzie szukać korzeni tej linii? Jaką role pełniliPanczen Lamowie?

Atiśa, Tsongkapa i pochodzenie linii Gelugpa

Zgodnie z tradycją Dalaj Lamowie należą do linii Gelugpa. W latach pięćdziesiątych, czyli w czasach inwazji wojsk chińskich, linia ta posiadała największą liczbę zwolenników spośród wszystkich czterech głównych szkół tybetańskiego buddyzmu. Jej członkowie zajmowali najbardziej wpływowe stanowiska w świecie polityki i administracji kraju. Linia Gelugpa tworzyła się przez prawie 400 lat. W czasie gdy powstawała, istniały już od dawna szkoły Njingma, Kagyu oraz Siakja.
Najważniejsza część nauk buddyjskich została przeniesiona z Indii do Tybetu w XI wieku. W owym czasie indyjski mistrz medy...

dodane na fotoforum:

abi11

abi11 2009-08-20

Mongolski tytuł dla tybetańskiego lamy

Wyjaśnienia każdej ze szkół buddyzmu tybetańskiego na temat czasu potrzebnego świadomości dla ponownego odrodzenia się, nieznacznie różnią się od siebie. W szkole Gelugpa przyjmuje się na przykład za całkiem możliwe, że zmarły w wyjątkowych sytuacjach może odrodzić się już po względnie krótkim okresie czterdziestu dziewięciu dni przebywania w stanie przejściowym (bardo) .
W tym kontekście można chyba powiedzieć, że Sonamowi Gjatso (1543-1588) , następcy Gendyna Gjatso, bardzo się śpieszyło, gdyż przyszedł on na świat w cztery miesiące po śmierci swego poprzednika. Ponieważ już jako dziecko wyróżniał się dużymi zdolnościami, zwrócił na siebie uwagę dwóch "komitetów rozpoznawczych" z klasztorów Drepung i Taszihlunpo - obie grupy lamów rozpoznały go jako inkarnację Gendyna Gjatso. Na wielu poziomach Sonam Gjatso kontynuował tradycję rozpoczętą przez swoich poprzedników - intensywnie studiował, podróżował i uczył się wielu klasztorach. Był mile wi...

abi11

abi11 2009-08-20

Był mile widzianym gościem klasztorów Kagyu i Siakja.
Charakteryzował się silną charyzmą i nieraz udawało mu się skutecznie mediować pomiędzy różnymi stronnictwami w Tybecie, których w owym czasie przybywało. Jego sława dotarła aż do Mongolii, gdzie o przywództwo walczyło wówczas wiele plemion.
Część Mongolii pozostawała wtedy pod wpływami buddyjskimi, co w szczególności zawdzięczać należy aktywności II Karmapy Karma Pakszi oraz wysokich lamów szkoły Siakja w XIII wieku. Jednak w trzysta lat póĄniej u większości plemion zamieszkałych na północ od Chin i Mongolii trudno było się doszukać wyraĄnych śladów tej działalności. Należeli do nich również Mongołowie Tumedzcy, rządzeni wówczas przez Altan Chana. Kiedy Sonam Gjatso przyjął w 1578 roku jego zaproszenie, został przez chana przyjęty w majestatycznym stylu - możny książę, wtedy już władca północno-wschodniej części Tybetu, z okazji wizyty swego gościa na ziemi mongolskiej kazał specjalnie dla niego zbudować klasztor.
Altan Chan był...

abi11

abi11 2009-08-20

oddanym uczniem Sonama Gjatso i położył kres wielu nieokrzesanym obyczajom, panujących wówczas w jego kraju. Niektóre z okrutnych szamańskich obrzędów, jak palenie wdów, składanie ofiar z niewolników i zwierząt oraz kult bożków zostały zakazane, a zabójstwo zaczęło podlegać karze. W regionie rządzonym przez Altan Chana buddyzm stał się praktycznie religią państwową, zaś mnisi buddyjscy otrzymali szczególne przywileje. Chan nadał Sonamowi Gjatso tytuł Biligun Tale Lama, który został póĄniej przeniesiony również na jego poprzedników. Z "tale", oznaczającego w języku mongolskim "ocean", Tybetańczycy utworzyli słowo "Dalaj". W ten sposób powstała linia Dalaj Lamów, która przez kolejne setki lat miała olbrzymi wpływ na stosunki pomiędzy Mongolią a Tybetem.

dodaj komentarz

kolejne >