seria-polski urlop 2010, Rzeszów-pożegnanie

seria-polski urlop 2010, Rzeszów-pożegnanie

Pierwszy dzień po przyjeździe

Skończył się polski urlop i już jestem z powrotem. Pierwsze skojarzenie po wyjściu z samolotu- Tutaj jest zdecydowanie (trochę) zimniej. To całkiem inny klimat. Nie ma, tak jak w Polsce, widocznie wyodrębnionych pór roku. Nie ma zimy, ale też nie ma prawdziwego lata ani wiosny. Cały rok panuje bardzo podobna temperatura 10- 20 stopni ciepła. Poranki i wieczory są chłodne, czasami bywają nawet przymrozki. W tym roku w zimie, wyjątkowo spadło kilka centymetrów śniegu, który utrzymywał się przez tydzień a może jeszcze dłużej. Gdyby ktoś widział jaka była panika, sparaliżowane miasta, pozamykane drogi i nie działała prawie w ogóle komunikacja miejska. Więc nie ma zim, a wtedy jednak była. Teraz, w maju jest 15 stopni i myślę że tak będzie już przez cały okres letni. W tym kraju, wbrew panującej opinii często świeci słońce, ale jest chłodny wiatr od morza i padają deszcze. Jednym słowem jest to bardzo wilgotny klimat.

Pomimo mojego wieku, (bo im człowiek starszy tym trudniej mu znieść zmiany) ja bardzo łatwo przystosowuję się do otoczenia... Podróż z mojego państwa do innego zajmuje mi tylko 2 godziny i 40 minut, a do lotniska, w obu krajach mam zaledwie kilkanaście minut drogi. To dziwne uczucie zjeść śniadanie w jednym miejscu a za kilka godzin kolejny posiłek- obiad, spożywać już w innym państwie oddalonym o 3 tysiące kilometrów. Bardzo łatwo jednak znoszę zmiany. Zapominam o wszystkim, pakuję się i wyjeżdżam. W polskim domu po kilku chwilach czuję się jakbym wrócił z kilkudniowej wycieczki, a kiedy wracam z powrotem do kraju, gdzie pracuję, swoją nieobecność odbieram bardzo podobnie.

Odbyłem więc wizytę i odwiedziłem też swoich kochanych bliskich. Nic się nie zmieniło. Poznała mnie nawet śliczna długowłosa kotka, która nie reagowała jakoś dziwnie, to przecież tylko kilka miesięcy. Pewnie nawet nie zauważyła że mnie nie było, bo ona jak każdy kot, i tak większość swojego życia przesypia...

Dzisiaj więc miałem być pierwszy dzień w pracy, ale tak bardzo o tym zapomniałem, że wczoraj wieczorem przed położeniem się spać, usiadłem i kilka minut zastanawiałem się na którą godzinę właściwie miałem iść do miejsca gdzie od ponad roku chodzę codziennie. A przecież mój urlop trwał tylko 9 dni.

Położyłem się spać bardzo wcześnie, myślę że to była 22 godzina. Myślę, bo nie popatrzyłem wcale na zegarek, kiedy na wpół śpiący nachyliłem się żeby wyłączyć komputer. Zawsze przed snem oglądam filmy. Robię to do tego momentu aż zaczynają mi się zamykać same oczy. Wyłączam wtedy komputer i zasypiam.

To zależy, bo czasami przed zaśnięciem robię inne rzeczy, zupełnie inne. Cały czas wymyślam jakieś coraz nowsze metody, chociaż nigdy nie miałem wielkich problemów z bezsennością. Kiedyś na przykład wymyśliłem że przez całą noc będę miał, bardzo cicho, włączone radio. Też działało... Spałem jak zabity.

Tej pierwszej nocy po przyjeździe z polski położyłem się spać wcześnie i tak samo wcześnie wstałem, już przed budzikiem. Nadal zastanawiałem się o takie rzeczy jak godzina przyjazdu tramwaju, czy rozpoczęcia pracy. Później przez całą drogę sprawdzałem kilka razy czy czasami nie zapomniałem karty magnetycznej, do wejścia na teren firmy, jak też kluczyka do szafki. Wszystko było na właściwym miejscu. Jeszcze kilka minut stresu i już zacząłem pracę. Było fajnie, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, jakbym nigdzie nie był, wcale nie wyjeżdżał i nigdzie nie wracał. Było tylko trochę więcej miłych uśmiechów i przywitań, za każdym razem coraz cieplejszych. Ludzie jednak zauważyli moją nieobecność i powrót ;)

tekst: moje autorstwo

(komentarze wyłączone)