Balansując na granicy jawy i natchnienia
wyruszam na włóczęgę do głębi niedoskonałości.
Cynamonowo-karminowy język poświaty
liże piąty zmysł drażniąc kąciki oczu.
Przemieszczam się niesymetrycznie po kantach dachów
wdrapując na granatową czapę nieboskłonu.
Stojąc na koniuszkach palców rozkładam ramiona
tworząc lotnię tłumionych pragnień.
Nie ma przy mnie ostatniego Twojego zapachu
z gamy namacalnych obietnic.
Skaczę w bezbarwną toń zapomnienia i ukojenia.
Zasypiam, żeby uciec...
ANIA