Chociaż wydaje się to dziwne, Klarysa była jednym z największych sceptyków, jakich Piotr spotkał w życiu, i prawdopodobnie /.../ mówiła sobie: skoro jesteśmy gatunkiem przeklętym, przykutym łańcuchami do tonącego statku (jej ulubieni pisarze młodości, Huxley i Tyndall, mieli słabość do tego rodzaju marynistycznych metafor), skoro życie jest kiepskim żartem, róbmy przynajmniej to, co do nas należy; starajmy się łagodzić udrękę naszych towarzyszy więzienia (znowu Huxley), ozdabiajmy lochy kwiatami i poduszkami nadmuchiwanymi powietrzem; bądźmy prawi w miarę naszych możliwości. Niech ci łajdacy, bogowie, nie mają zbyt łatwego zadania; wierzyła bowiem, że bogowie, którzy wykorzystują każdą okazję, żeby pokrzyżować, złamać, zniszczyć życie ludzkie, tracą kontenans, jeżeli, powiedzmy, ona zachowuje się jak prawdziwa dama. /.../ Później Klarysa nie była już o tym tak przekonana; uważała, że nie ma bogów; nikt nie ponosi winy. Wtedy stworzyła sobie tę ateistyczną religię czynienia dobra w imię dobroci.
<Virginia Woolf - Pani Dalloway>
agus24 2009-03-01
pozdrawiam cie goraco i milej nocki zycze:)))
ania10 2009-03-06
prostota i taka nagość w tym pięknym kwiecie....jak niewiasta skromna w sukni na łące.... bardzo piękny ten kwiat.... taki jak życie.... nie udziwniony.... naturalny...