Znajomi przybywają pod ich wypociny, klasną, pójdą i zapomną, dadzą ze swej łaski dawkę taniego samozachwytu, do którego są przyzwyczajeni i którego potrzebują. Zresztą, kto by tam chciał się z nimi przyjaźnić. Wrogość ów środowiska mi schlebia, a już tym bardziej mentalność zorientowana tylko na mnie. A prawdziwa satysfakcja? Satysfakcjonowało mnie, gdy pewnego dnia, kiedy opadł już wojenny kurz, przychodzi kolejny wróg i w ciszy patrzy, i patrzy. Nienawiść połączona z podziwem - nie ma czystszej intencji. Ale to wszystko dawno i nieprawda.