Wasz czas się skończy, szuje. To wasza ostatnia kadencja!

Wasz czas się skończy, szuje. To wasza ostatnia kadencja!

Wjeżdżając na ostatnie piętro nowoczesnego, oszklonego biurowca trafiało się do innego świata – świata rzeczywistości alternatywnej.
- Kobieta trzyma małe tygrysiątko w domu, bo ZOO na to nie stać.
- Nudne. Napiszcie tak: „Wariatka trzyma w bloku bestię, która może zjeść człowieka w pięć sekund”.
- Ale to miła kobieta.
- Miła, niemiła, twoje tygryski-sryski gazety nie sprzedają.

Praca w tej gazecie ostatecznie mnie wycieńczała. Mówiąc szczerze, nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio napisałem artykuł zgodny z prawdą. To znaczy zdarzyło mi się nawet takie napisać, ale dzień później w druku ukazywało się zupełnie co innego. Ot, choćby taki przykład. Młody chłopak spowodował po pijaku niegroźny wypadek. Od tamtego czasu stracił wszystko (o ile za wszystko uznamy rodzinę i pracę), przeszedł prawdziwą gehennę. Skleciłem więc wzruszające opowiadanie o tym, jak zdołał podnieść się z dna. Zamiast tego ukazał się tekst: „Powinien gnić w pierdlu, a chodzi na wolności”. Całe szczęście, że wbiłem sobie do komórki jego numer telefonu. Gdy potem dzwonił z pretensjami, szybko wciskałem „wycisz”. Czy nie sądzicie, że ten klawisz – który pojawił się w telefonach stosunkowo niedawno – to prawdziwe zbawienie? Odkąd zawodowo obrażam i poniewieram ludzi, uważam go za najistotniejszy w aparacie.
Pora się przedstawić – choć najobrzydliwsze teksty podpisuję literami KW, tak naprawdę nazywam się Aleksander Malica. KW to dla tych wszystkich, którzy chcą szukać sprawiedliwości przed sądem. A szukaj chłopie, szukaj. Ale ode mnie się odczep. Ja jestem tylko żołnierzem, wykonuję polecenia. Mam dwa kredyty i dziecko. Wiecie ile kosztuje przedszkole? 720 złotych miesięcznie. A nie powiem przecież dziecku, że będzie niedouczonym odrzutkiem, imbecylem uczącym się czytać w wieku 7 lat, bo tata ulitował się nad kobietą, która hoduje kota. W dupie mam tę kobietę i jej kota.

Zresztą, nie jestem taki najgorszy. Kumpel siedzący nieopodal rozstał ostatnio publicznie prześwietlony. Prokuratura wykazała, że „w materiale nieprawdziwe okazało się wszystko – tekst, zdjęcie, a także list, który rzekomo wpłynął do redakcji”. Ależ było śmiechu – każdemu zdarzało się coś tam sfabrykować, ale wszystko na raz? Ów kumpel – Waldemar – jest teraz redakcyjnym pupilkiem. To ci dopiero nicpoń, jaką ma fantazję! Wszystko zmyślił! Brawo, Walduś. Więcej takich potrzebujemy. Oto przodownik pracy – trzysta procent normy. Tekst, zdjęcie i list! Piłkarski hat-trick! Pękał z dumy Waldek i w przypływie dobrego humoru, wychodząc z pracy, pytał: - Co tak długo siedzicie? Może coś wam zmyślić?

Mówiąc krótko – był c#!%$jem. I jakże niesprawiedliwe było, że to właśnie on, zwykła menda bez sumienia, zmierzając do wyjścia, przeszedł obok telefonu, który nagle zadzwonił.
- Halo?
- Redakcja?
- Tak.
- W ciągu tygodnia zginie członek zarządu PZPN.
- Co?!
- Czekaj przy telefonie codziennie o 22.45.


***


Zarząd PZPN zbierał się o 10.00. Tego dnia wyjątkowo nikt się nie spóźnił. Jerzy, w nienagannie wyprasowanym beżowym garniturze miał się za człowieka eleganckiego, ale krój marynarki sugerował, że rok produkcji 1990 lub wcześniejszy. Zdzisław ze swoją "niedzisiejszością" nawet się w żaden sposób nie kamuflował, bo sumiaste wąsiska mówiły same za siebie. Dalej Zbyszek, Edward, Stefan, Witek, Irek - każdy z nich indywiduanie wyglądał trochę dziwnie, ale gdy stanęli obok siebie, to stanowili gabinet osobliwości, ewentualnie mogliby robić za żywe muzeum PRL i ubiegać się o dofinsowanie z Unii Europejskiej.

Tego dnia, wyjątkowo, nie było czasu na plotki. A może czas był, ale nie było nastroju. Zdzisław odkąd dowiedział się, że Grzegorz ma zamiar zrezygnować z funkcji prezesa, nie mógł zasnąć. Od dawna odczuwał niepokój, że kariera, która przecież tak pięknie rozwijała się w jednym z podłódzkich miasteczek, wydając kopalniane pieniądze i korzystając z karty kredytowej z dziennym limitem 20 000 PLN, nagle może zostać przerwana. Syn, a raczej zbuntowany gówniarz, od dawna powtarzał mu: - Wasz czas się skończy, szuje. To wasza ostatnia kadencja!

Czy naprawdę ostatnia? Stefan przekonywał, że nie. To akurat zły znak. Bo ilekroć Stefan o czymś przekonywał, wychodziło odwrotnie. Irek odczuwał niepokój i nawet tej paplaniny Stefka nie słuchał - tylko patrzył przez okno. Zbyszek - najstarszy w całym towarzystwie - zaprzeczał sam sobie. Najpierw mówił, że "już po nas", a po chwili, że "nikt nas nie powstrzyma". I tak w kółko. Był nieprawdopodobnym dziwakiem - mały, impulsywny, niby inteligentny, bo prawnik, ale jednak, tak obiektywnie, kompletny głupek.

Na sali panował gwar i kiedy Antoni wszedł do środka, nikt go nawet nie spostrzegł. Wystarczyło jednak, że pod nosem burknął "cisza", aż nagle wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku.
- Siadać.
Nie było nikogo, kto by choćby przez sekundę zawahał się przed wykonaniem polecenia. Tylko Jerzy – który jako jedyny z tego grona nie należał do zarządu, ale lubił być w centrum zdarzeń – dyskretnie sięgnął do kieszeni po telefon i niezauważenie wybrał numer Michała. On też chciał wszystko wiedzieć. Więc wiedział. Odpalił cygaro i rozsiadł się w fotelu w mieszkaniu na warszawskim Żoliborzu. Wsłuc#!%$jąc się w dźwięki dobiegające z telefonu, czuł, że to będzie jego dobry dzień. Jeśli Grzegorz ustąpi, on stanie się naturalnym następcą. Sam oczywiście nie wystąpi z inicjatywą powrotu na stanowisko, ale zrobi to Jerzy. Jerzy zrobi wszystko, o co go się poprosi. A kiedy ludzie zaczną błagać, Michał się zgodzi.

Na razie w centrum uwagi był Antoni.
- Grzegorz rozważa rezygnację. O tym już zapewne wiecie. Nie możemy do tego dopuścić. Społeczeństwo jest manipulowane, robi się z nas wrogów piłki nożnej. Kolejne wybory nie są nam do niczego potrzebne. Nie teraz. Dobrze wam się pracuje?

Zapanowała cisza.
- Pytam, czy dobrze wam się k%!#$wa pracuje?!
- Dobrze! - odpowiedzieli członkowie zarządu niemal równocześnie.
- Nie słyszałem! Dobrze czy nie dobrze?! - grzmiał Antoni i tym razem odpowiedź była już naprawdę głośna. Dobrze!
- A tobie Adam? Jako jedyny nic nie powiedziałeś!
- Chujowo.
- Co?!
- Eee, nic... He, he, nie widzieliście, taki filmik jest w internecie. No i ja tam, hym, mówię, że c#!%$jowo i się ludzie śmieją, he, he. Ale tak w ogóle i w szczególe, to pracuje mi się zajebiście! Yhm.
- Kurwa, Adam, to nie są żarty, rozumiesz? Ile wziąłeś premii tydzień temu?
- Sześćdziesiąt tysięcy.
- A jak będzie nowy prezes, to nie dostaniesz, k%!#$wa, nic!
- Bardzo dobrze mi się pracuje, Antoni! Bardzo, bardzo dobrze! Wcale nie c#!%$jowo! Bardzo dobrze! – Adam zaczął nerwowo poprawiać krawat i wyraźnie nabrał kolorów na twarzy.
- Zapamiętajcie co powiem. Grzegorza najpierw będziemy prosić, by nie odchodził. Jeśli to nie poskutkuje, będziemy żądać. A potem sięgniemy do szantażu. Każdy z was ma teraz kilka minut na przypomnienie sobie, czym mógłby nastraszyć naszego szanownego prezesa. Nie możemy ryzykować. Nowe rozdanie to mogą być nowe władze.

Słysząc to ostatnie zdanie Jerzy uśmiechnął się w duchu. Inni się w duchu przestraszyli. Jeszcze nie wiedzieli, że tylko porzucenie aktualnych stanowisk może… uratować im życie. Jeszcze nie wiedzieli o telefonie, który dzień wcześniej rozbrzmiał w redakcji największego w kraju tabloidu.

dodane na fotoforum:

giebos

giebos 2010-03-19

powabny knurek,rzygać sie chce jak go widzę

dodaj komentarz

kolejne >