[27238875]

Zawsze kiedy siedzę rano, jak już nikogo nie ma w domu, przy stole w kuchni, tylko z kawą i patrzę przez okno na miasto, dopada mnie takie przykre uczucie, że powinnam czuć się inaczej. Jak to się dzieje, że zawsze w wakacje, czy chociażby lato, czy późną wiosnę, siedzimy tak i jest po prostu dobrze? To uczucie, że tak powinno być. A teraz siedzę, a poczucia bezpieczeństwa nie daje nawet koc. W domu jest pusto, a co dopiero po wyjściu na dwór. Dlatego się nie ruszam. Staram się nie oddychać. Wlewam w siebie ten wielki kufel kawy, potem drugi. Ciągle jest pusto. Ta pozorność siły, energii wcale nie sprawi, że będę lepszym człowiekiem. A jednak codziennie buduje dla innych ten pozór i dają się nabrać. Odstawiam puste szkło na stół z jasnego drewna. Podciągam kolana do brody, a brązowy koc zarzucam, aż na plecy. I tępo patrzę przez to wielkie okno. Co jest nie tak? Co się zmieniło? Co jest źle? Nic mnie nie goni, jestem wolna, mam cały dzień, mogę robić co chce, nikt nie ma mi za złe, że nic nie robię. W każdej chwili mogę wrócić do łóżka i się położyć. Przecież jestem dobra, zawsze robię co do mnie należy. Chyba chciałabym wszystkim pomóc. Przecież to był mój wybór zostać w domu, nikt mnie nie zmuszał. Dlaczego czuję się źle? Uderzam się raz z tej złości. Mocno, bardziej bym nie potrafiła. Zawsze jest jakiś taki dziwny opór, tak jakby ciało nie chciało samo sobie zrobić krzywdy i broniło się przede mną. Nie umie się jednak bronić przed metalowym ostrzem. Dopiero teraz to odkryłam. Prawdziwy geniusz. Już za późno. Już nic nie zmienię. Jest już chwile po 8 rano. Idź – udawaj, że Cię nie obchodzi – mówię sobie. To nie działa. Ciągle jestem na siebie wk#%$!wiona. Świeci słońce. Włączam telewizor. Pora przestać myśleć. Za dużo na dzisiaj. Po orzechowych panelach biegną promyki słońca, dziwnie zbyt białe. Tak nie wygląda słońce. To jakieś kłamstwo. Słońce daje żółto-złoty blask, a o zachodzie pomarańczowo-czerwony. Zima mnie okłamuje, wie że lubię słońce, ale ja nie dam się nabrać. To nie to czego chcę. Nawet przez j$#!%ne promyki na podłodze poznam tę cholerną porę roku. Nie musi być śnieg. W sumie mam to w dupie, ale niech k#%$!wa już się skończy. Więc koło 10 po słońcu nie ma śladu. Trochę uśmiecham się z triumfem do tych byle jakich, szarych, chmur. A może w zimę niebo jest po prostu szare? Może to nie chmury. Wszystko zlewa się ze sobą, dobrze, niech tak będzie, nic mnie to nie obchodzi.
12.
Wchodzę po schodach bez myśli bez celu i już wiem że chyba nie istnieje.