Góra Gradowa (Hagelsberg)*z Pomnikiem Millennium

Góra Gradowa (Hagelsberg)*z Pomnikiem Millennium

Grodzisko (Fort Grodzisko; Hagelsberg, Góra Gradowa)
*Z dwóch wzgórz dominujących nad Gdańskiem jedno uznawano za Boskie, drugie za diabelskie. Pierwsze z nich zaczęto z czasem określać mianem Biskupiej Górki, drugie zaś, czyli to o zdecydowanie złej sławie, nazywano różnie, najczęściej jednak Gradową albo też Hagelową Górą. Gdy nikt jeszcze w tych stronach nie słyszał ani o biskupach, ani nawet o chrześcijańskiej religii, na szczycie Gradowej Góry stał już drewniany, solidny zamek. Dostać się do niego było niezmiernie trudno, a zdobycie go wydawało się rzeczą wręcz niemożliwą. Przez wiele lat władał nim pewien pogański książę, któremu na imię było Hagel.
Porywczy, przebiegły i okrutny nie tylko w stosunku do swych poddanych, ale i własnej rodziny, nie cieszył się dobrą sławą. Nikt jednak nie ważył się mu przeciwstawiać. Hagel zawsze osiągał to, czego pragnął, obojętnie siłą czy też podstępem. Swoją straż przyboczną trzymał krótko, poddanych zaś gnębił i traktował jak niewolników, nękając ich coraz to większymi żądaniami danin, jakie zmuszeni byli mu składać.
O tym, iż był człowiekiem próżnym, otaczającym się przepychem, samolubnym i mściwym, wiedzieli wszyscy, lecz któż śmiałby mówić o tym głośno. Mało to razy widziano spętanych niczym bydło i prowadzonych na zamczysko nieszczęśników, którzy nigdy już nie wrócili do swoich rodzin? Mało to dziewek służebnych siłą zapędzić kazał do siebie Hagel po to rzekomo, by złożyć je potem pogańskim bogom, czy też może raczej demonom, w ofierze na kamiennym ołtarzu swej gontyny? Ludzie dobrze wiedzieli o rozmaitych niecnych czynach swojego władcy. Nie mogli mu na przykład wybaczyć mordu, jakiego dopuścili się Hagelowi siepacze na ojcu maleńkiej Rai, której piękną matkę niby to z litości dla wdowy zabrał książę potem na swój zamek, a następnie uczynił małżonką.
Minęły lata. Pozostająca przy matce dziewczynka zaczęła dorastać. Nikt nie mógł jej dorównać urodą,a rozpustny Hagel strzec kazał pasierbicy, karząc chłostą każdego, kto by się ośmielił dłużej zatrzymać wzrok na pięknej Rai.
Raz do roku na Gradowej Górze odbywała się wielka pogańska uczta. Na to święto przybywali znajomi księcia z okolicznych zamków, jego poplecznicy, na ogół ludzie równie jak on niegodziwi. W tym jednym, wyjątkowym dniu, trwającym dokładnie tak długo jak noc, przystęp na zamek mieli także ludzie wybrani spośród pospólstwa. Musieli jednak złożyć przed swym panem hojne dary. Znoszono mu więc, rzecz jasna pod przymusem, tłuste prosięta, zarżnięte barany, wonne zioła i kwiaty, świeże i wędzone ryby, miód, pachnące kołacze, no i jantar, którym Hagel rad był obdarowywać swoich gości.
Pewnego roku ów orszak z wymuszonymi darami zamykał dobrze zbudowany i bardzo urodziwy młody rybak znad zatoki. Na imię było mu Dań. Gdy ujrzał w książęcej świcie piękną Raję, nikogo i niczego odtąd już nie dostrzegał prócz niej. Zapomniał nawet, komu to dać mu kazano kosz pełen wielkich jak pięści brył bursztynu, i zamiast przed Hagclem, złożył go u stóp najpiękniejszej z dziewcząt, jakie przyszło mu dotąd oglądać.
Na myśl o tym, co za chwilę mogło się wydarzyć, Rają omal nie zemdlała. Dań jednak, niepomny na to, przed czym go ostrzegano, ani myślał odwracać od niej wzroku. Tego było już za wiele. Purpurowy ze złości Hagel niechybnie zabiłby śmiałka na miejscu swą nabijaną żelaznymi ćwiekami maczugą. Nie zdążył jednak się podnieść, gdy już czterech jego wojów ujęło winowajcę i powlekło skrępowanego powrozem rybaka na plac ku pręgierzowi.
Uczta potoczyła się dalej swoim trybem. Od czasu tylko do czasu śpiewy i śmiech podochoconych krzepkim miodem biesiadników przerywał krzyk bólu chłostanego na dziedzińcu niemiłosiernie i krwią broczącego Dana. To, iż przeżył, zawdzięczać mógł tylko silnemu organizmowi i „końskiemu" zdrowiu, każdy inny wszak na jego miejscu, po kilkudziesięciu uderzeniach bykowcem, byłby wyzionął ducha.
Zapewne zresztą sądzono, że nie żyje, gdy późną nocą potajemnie zbliżyła się do niego piękna i dobra Rają. Na jej widok odzyskał siły, ona zaś opatrując mu straszliwe rany opowiedziała o własnym dramacie, po czym wskazała drogę ucieczki z ponurego zamczyska.
Od tamtego dnia Dań myślał jedynie o tym, jak zgładzić tyrana i odwdzięczyć się Rai za to, iż go ocaliła narażając własne życie, a także o tym, jak uwolnić wszystkich poddanych Hagela od przemocy i okrucieństwa, na które byli skazani.
Zapuścił brodę i wąsy, przyjął inne imię, tak, by nikt nie rozpoznał w nim uciekiniera. Wkrótce wybrany został przez rybaków ich przywódcą. Znalazł zaś wśród nich najwierniejszych przyjaciół, gotowych pójść za nim choćby w ogień. Tych właśnie wtajemniczył w swój chytry plan.
Zaczęto od zbierania na morskim brzegu twardych, kanciastych i odpowiednio ciężkich kamieni. Gdy zgromadzono już cały kopiec, Dań, wykorzystując rybią żółć, zmienił im barwę. Wystarczyło teraz tylko pokryć każdy z kamieni warstwą żywicy, przesuszyć i czekać, aż nadejdzie pierwszy morski sztorm. Gdy tylko sztorm przyszedł nad wybrzeżem, natychmiast zgłoszono Hagclowym wojom, że jego rybacy zebrali na strądzie tak ogromną ilość dorodnych bursztynów, jakiej nikt dotąd jeszcze nie oglądał nad Bałtyckim Morzem.
Na tę wieść stary okrutnik z Gradowej Góry aż zatarł ręce z radości.
Niechaj mi tu zaraz rybacy zniosą cały jantar, co do jednej bryłki. Biada temu, kto by ośmielił się odłożyć sobie choćby jedną. Biada też strażnikowi, co ważyłby się dotknąć mojego bursztynu! Straci dłoń albo i całą rękę! rzekł do swoich ludzi.
Dobrze wiedząc, co dalej czynić, rybacy zarzucili na plecy wielkie wiklinowe kosze na jesiotry i łososie, po czym nasypali do każdego z nich kamieni, lśniących niczym najprawdziwszy jantar. Następnie w asyście strażników udali się z fałszywym bursztynem w stronę Hagelowej twierdzy.
Nikt ich nie zatrzymał ani na przedbramiu, ani w zamkowych wrotach. Niczego przecież nie mieli przy sobie prócz koszy pełnych „jantaru". Nikt też z załogi zamku, pomny przestróg swego pana, nie śmiał nawet tknąć bryły bałtyckiego złota.
Hagcl, wyraźnie zadowolony, wskazał rybakom drogę do swego skarbca. Wiodły doń wąziutkie i kręte schody, sam skarbiec zaś przypominał grobową jamę. Gdy tylko zły książę znalazł się w ciasnym podziemnym pomieszczeniu, przybysze na czele z Danem zaczęli go zasypywać gradem kamieni, których huk zagłuszył zupełnie rozpaczliwe wołanie tyrana o pomoc. Jeden po drugim, tak szybko i energicznie, jak tylko było to możliwe, wysypywali zawartość swoich koszy do skarbca i wkrótce cała jama wypełniona została ciężkimi i kanciastymi kamieniami.
Taki był koniec panowania najokrutniejszego w okolicy pogańskiego władcy. Wieść o jego śmierci nikogo nie zasmuciła; ani najbliższych ludzi z Hagelowej świty, ani nawet strażników, którzy dobrowolnie złożyli dzielnym rybakom broń. Sami zresztą pomagali niebawem podkładać ogień pod przeklęte zamczysko, które doszczętnie zgorzało.
Jedyną pamiątką po znienawidzonym Hagelu pozostała nazwa tego miejsca, które od gradu kamieni, jakimi zadano śmierć tyranowi, nazywać zaczęto Gradową Górą albo też Górą Hagelową.
Po tym, co tu zaszło, dzielny Dań z urodziwą Rają, którą wnet pojął za żonę, a także z rzeszą przyjaciół, założył nową osadę. Z czasem stała się ona jednym z najpiękniejszych miast nad Bałtykiem. Na cześć tego, co dokonał w zamierzchłej przeszłości pogromca Hagela, licznie przybywający do Gdańska kupcy niemieccy nazywać zaczęli to miasto po swojemu jako „Danzig", co pierwotnie znaczyć miało „Danowe zwycięstwo". źródło J.Samp Legendy Gdańskie

dodane na fotoforum:

asia11

asia11 2010-06-15

świetna legenda,czyż nasza mała ojczyzna nie jest fascynująca?

dodaj komentarz

kolejne >