Łyński Młyn

Łyński Młyn

https://www.wbp.olsztyn.pl/~mgbpnid/legendy/mlyn.pdf

Legenda o Łyńskim Młynie
Burza uderzyła ze zdwojoną siłą. Deszcz zamienił się w ulewę i ciężkimi kroplami spływał po grubych konarach drzew. Ciemności rozświetlały
błyskawice, jedna za drugą przecinały niebo ognistymi pręgami. Konie zbite w gromadę rżały niespokojnie, jakby przeczuwały zbliżające się z
oddali niebezpieczeństwo. - Hans, a idź no
obacz, co tam przy koniach i przykaż, by baczenie mieli i nie odstępowali ich na krok -
odezwał się rycerz otulony białym płaszczem.
Knechta skierował się w stronę polany i zniknął w ciemnościach. Owym rycerzem był Johan von Baffort, komtur Ostródy, pierwszy właściciel
Łyńskiego Młyna. Dziwne to było miejsce ten
Łyński Młyn, ukryte w głębi puszczy. Prusowie
uważali je za święte. Później spiętrzono wodę
źródeł i na początku biegu rzeki zbudowano młyn.
Jeźdźcy utrudzeni drogą usnęli. Czuwali tylko
pachołkowie, gdyż okolica była dzika i nieznana. Czarna puszcza huczała, szumiała targana wiatrem i deszczem, a ludziom drżały serca na
myśl, że w tych ciemnościach diabły i inne zjawy
harcują po okolicznych bagnach i uroczyskach,
czyhając na niewinne dusze. Tymczasem burza
słabła. Wokół szumiały strzeliste jodły pokryte
sinym mchem. Świt wolno wynurzał się z puszczańskich zakamarków, radosny, jaśniejący pierwszymi blaskami lipcowego poranka. Nim wzeszło słońce, niewielki orszak jeźdźców wyruszył w dalszą drogę. Na przedzie jechał
Krzyżak o potężnej budowie ciała. W jego zbroi
odbijały się pierwsze promienie wschodzącego
słońca. Dumny i wyniosły nowy władca tych
ziem ogniem iżelazem pomnażał wielkość i chwałę Zakonu. Zanim podążało czterech
knechtów i kilku pachołków przywdzianych w barwne opończe. Jechali w milczeniu. Baffort
wspominał ostatnią wyprawę na Kiejstuta, zasadzkę w borze, szczęk oręża, wrzaski i krzyki
umierających. W odwecie spalili wtedy kilka
litewskich siół, a czcicieli bożków wyrżnęli do
nogi. Radowało się serce teutońskiego rycerza,
że dla chwały Chrystusa przelał tyle pogańskiej
krwi. W tej samej chwili Baffort ujrzał ogromnego
niedźwiedzia. Wyłonił się nagle z leśnych
gąszczy i zaskoczony widokiem ludzi przystanął
na środku drogi. - Do mnie tu, do mnie, bywajcie
- krzyknął na jeźdźców jadących z tyłu. Knechci
zbliżyli się do rycerza i wstrzymali konie. Przez
chwilę ludzie i zwierzę patrzyli na siebie badawczym wzrokiem. Nagle niedźwiedź stanął na tylnych łapach i ryknął tak głośno, że cały
bór zatrząsł się od jego potężnego głosu. To, co stało się potem, zaskoczyło wszystkich. Zwierzę
potrząsnęło kilka razy wielkim kudłatym łbem,
ryknęło przeraźliwie i powolnymi krokami zaczęło
się oddalać w głąb puszczy. Jeźdźcy spoglądali
na wielki brunatny kształt, który znikał powoli
wśród drzew. - Jezu Chryst, diabeł to jakowyś,
nie zwierz stanął nam na drodze - odezwał
się Tymo. - Zły to znak, zły znak jako żywo -
przytaknął Albrecht. - Przestańcie bluźnić wy
psie syny, tchórz was obleciał - krzyknął Krzyżak, którego serce nie znało strachu ani
litości. Zamilkli więc przerażeni gniewnymi
słowami rycerza i przeżegnawszy się ruszyli
powoli za nim. Po obu stronach traktu rosły stare rozłożyste dęby pamiętające czasy biskupa
Wojciecha, który Prusów chciał nawracać i
zginął z ich ręki. Czerwone blaski zachodzącego
słońca migotały w gałęziach drzew. Milkły ptasie
trele i dzień zamieniał się powoli w noc. - Kurt, a
bywaj tu do mnie ! Jeden z knechtów spiął konia
i zbliżył się do Krzyżaka. - A daleko nam do onego młyna ? - Niedaleko Panie, będzie ze trzy
pacierze, o tam, za onym wzgórkiem — wskazał ręką.- A wiedzo tam, że jedziem ? - Juści, że
wiedzo Panie, juże w południe pchnąłem pachołka z wieściami. Pewnikiem wieczerza dymi
i izby oporządzone. - Dobrześ uczynił Kurt -
pochwalił go Baffort. Z oddali usłyszeli szum
wody, a po chwili ujrzeli też bryłę młyna wyciosaną z grubych sosnowych bali. Wielkie
drewniane koło obracało się miarowo. Woda
uderzała w łopaty i pianą opadała w dół. Przed
młynem stała grupka ludzi, aby powitać swojego nowego pana. Gdy Baffort i jego orszak dotarli
do Łyńskiego Młyna, zapadła już noc. Miliony
gwiazd błyskało nad czarną puszczą. Na noc
zamknięto śluzy, by szum wody nie zakłócał
spokojnego snu. Zarządca młyna, człowiek
starszy i otyły, kłaniał się nisko i zapraszał na
wieczerzę. Obszerną izbę oświetlało kilka
pochodni. Na środku stał długi dębowy stół
otoczony ławami. Na ścianach wisiały skóry
dzików, lisów i wilków, a na środku izby podniszczone już futro upolowanego kiedyś
niedźwiedzia. Zmęczeni ludzie zjedli upieczone w
ogniu kawałki mięsa i wypiwszy dzban wina udali
się na spoczynek. W całym młynie zapanowała
cisza. Od czasu do czasu gdzieś tam z głębi
puszczy rozlegało się pohukiwanie niewidzialnego
puchacza, który wyruszył na nocne łowy.
Okrągły księżyc oświetlał srebrem taflę wody,
młyn i stajnie, a potem powędrował dalej ponad
wierzchołkami nieruchomych drzew. Nagle w tej
ciszy rozległ się potworny krzyk człowieka.
Przypominał charczenie zarzynanego zwierza.
Przerażeni ludzie, wyrwani z głębokiego snu,
Zbiegli na dół. Ów krzyk i hałas dochodził
bowiem z izby Bafforta, która znajdowała się w
dolnej części młyna. Knechci uzbrojeni w topory
rąbali już ciężkie, okute żelazem drzwi zamknięte
od środka. Drewno pękało pod ciosami toporów i
po chwili ludzie z pochodniami weszli do środka.
Na posłaniu, podłodze i ścianach lśniła świeża
krew. Obok drewnianej skrzyni leżał zakrwawiony
miecz. Od razu rozpoznano broń komtura, ale
ciała Bafforta nigdzie nie znaleziono. Przeszukano też stajnie, młyn i całe obejście, ale
Krzyżak jakby zapadł się pod ziemię. - Diabelskie
to sztuczki i czarci tam musieli harcować -
odezwał się zarządca młyna. - A jeśli to jakowyś
zbóje, czy Prusowie go napadli i uprowadzili ? -
dodał jeden z knechtów. - Skoro to zbóje, to jak
go uprowadzili, przecie wszystkie widzieliśta
pozamykane od środka drzwi i okna. Mówię
wam, że ze złym tu sprawa, nie z ludźmi -
upierał się zarządca. Zapadło milczenie, gdyż
nikt nie potrafił wytłumaczyć zniknięcia teutońskiego rycerza. Od owej upiornej lipcowej
nocy minęły prawie trzy miesiące. Ludzie zajęci
codzienną pracą zapominali powoli o Bafforcie,
którego ciała nigdy nie odnaleziono. Knechci
postawili obok młyna symboliczny kamień, aby
rycerska dusza nie błąkała się w zaświatach i
odnalazła kiedyś wiekuisty spokój. Prusowie zaś
opowiadali sobie, że Krzyżaka spotkała zasłużona kara za niewinną krew, którą przelał
za życia. Wierzono, że to pruscy bogowie zesłali
owej nocy mścicieli, którzy zdeptali pychę
krzyżackiego rycerza, a jego ciało zabrali na
bagna i uroczyska. Tam, razem z innymi okrutnikami miał pędzić żywot upiora, aż po kres
świata. Od tamtych wydarzeń minęło ponad sześćset lat. Dzisiaj ruiny Łyńskiego Młyna
otacza rezerwat przyrody, który jest atrakcją
turystyczną naszego regionu.

eljot60

eljot60 2009-06-29

... przydługawe, ale dobrnąłem do końca ... bajka zaliczona - mogę iść spać ... spokojnej nocy Helenko :))

helcia44

helcia44 2009-06-29

Miłych snów:)

dodaj komentarz

kolejne >