Pojechałam dziś na działeczkę, albowiem zalano mi strop i wylano schody. Ale, siedząc jeszcze w robocie, zastanawiałam się, czy pojechać dziś, czy może jutro.
Cwany los jednak wie, co robi, bo pojechałam dziś.
Obcykałam domostwo i już prawie wsiadałam do samochodu, gdy usłyszałam z krzaków cichutkie kwilenie.
Zanurkowałam w krzaczory, a tam... małe zapłakane kocie dziecko... :(
Zakiciałam, a malutka natychmiast wskoczyła mi na ręce, przytuliła się mocno, kichnęła siarczyście i zagruchała.
Gonitwa myśli... Co robić... Przecież nie zostawię... Nie zasnęłabym... Co robić... Znajomi zakoceni po zęby... Fundacje pękają w szwach... Schronisko to dla takiego malucha pewna śmierć... Co robić...
Kicia przylgnęła do mnie całym swoim drobnym ciałkiem i odpaliła traktor.
Okropna bida z niej - gabaryty dwóch głów Rudolfowych, chuda jest straszliwie, takie całe 1,1 kg kota z kością (te 0,1 to zapewne stadko jej wszy) i galopujący koci katar w gratisie. Na szczęście gałki oczne nie zaatakowane, choć oskrzela i płuca owszem.
I śmierdzi jak murzyńska chata... znaczy... pardon... PACHNIE OBORĄ.
Dostała antybiotyk, krople do oczek oraz środki na endo i ektopasożyty.
Najadła się, trochę wymyła, pobawiła myszką... Teraz słodko śpi.
I ma na imię Maja. :)
betaww 2019-09-04
Gratuluje zdrowego rozsądku..Piękna trikolorka Mało kto by sie tak zachował jak TY......jeden więcej ...jeden mniej nie robi róznicy....Brawo Ty.....***..
tuniax 2019-09-17
Założeniem było szukanie jej domu.
Niestety, jak napisałam, wszyscy moi znajomi zakoceni. Znajomi znajomych również.
Obcemu nigdy nie oddałabym kociaka - nie miałabym pewności, czy nie skończy w paszczy węża... :(
Znalezienie jej było dla mnie w pierwszej chwili dramatem. Stopniowo jednak zakochuję się w tej małej pięknocie.
W perspektywie jest dom, do którego wprowadzimy się najpóźniej na wiosnę, więc... Zamieszka. :)