Rosen (róże) Pauls-Scarlet

Rosen (róże) Pauls-Scarlet

Mam dość wykwitów głupoty i arogancji zwłaszcza po stronie liderów Lewicy.
Słowa i działania Tuska obnażają to, co widziałam i podejrzewałam od dawna. Niestety dotąd liderom większości partii opozycyjnych jednoczenie się nie wychodzi.
Szef PO powiedział prawdę: trzeba wygrać z PiS-em.
Bez tego nie będzie nic.
Najlepiej byłoby to zrobić razem, jako Zjednoczona Opozycja, ale jeśli inni nie zechcą, to trudno, Platforma Obywatelska będzie musiała zrobić to sama. Oczywistość.
Bo co mógł powiedzieć innego?
„Chcę wygrać z PiS-em, a jeśli nie zechcecie, szanowna Lewico i PSL-u się z Platformą zjednoczyć, to popełnię seppuku”?
A jednak po tym logicznym stwierdzeniu Tuska rozpoczął się festiwal wylewania na niego pomyj (bo trudno je nazwać opiniami), w którym zgodnie biorą udział TVP, politycy PiS-u i niektórzy lewicowi, którzy te słowa wzięli (słusznie) do siebie (swoją drogą, ciekawy team).

Czytam ze zdumieniem, że Tusk się wywyższa, szantażuje Lewicę, jest zarozumiały, że próbuje dyktować warunki i przecieram oczy. Bo jak większość obserwatorów życia politycznego w Polsce, ale też jako wyborczyni, od dość dawna mam dość wykwitów głupoty, arogancji i żenująco niskiej sprawczości, zwłaszcza po stronie liderów Lewicy.
Wolałabym, żeby zamiast ględzić i powtarzać swoje farmazony na poziomie Jasia z piaskownicy, dorośli, wzięli się do roboty i pokonali PiS, bo za to właśnie im płacimy.
Nie chodzi o obronę Tuska, czy jego poglądów, choć uważam, że w wielu rzeczach, które mówi od ponownego objęcia przywództwa w PO, ma rację.
Chodzi o to, żeby widzieć, jaka polityka doprowadzi do zwycięstwa z PiS, bo tylko to się teraz liczy. I Donald Tusk jako jedyny przywódca po stronie opozycji stawia dziś prawidłową diagnozę.

Dla Lewicy sprawa wygląda inaczej. Dla niej z budowaniem koalicji partii opozycyjnych jest jak z budową Świątyni Opatrzności Bożej - chodzi o to, żeby udawać, że się ją buduje, a nie żeby zbudować.
Bo zbudowanie oznaczałyby naprawdę ciężką pracę: nad stworzeniem wspólnych list i programu, stworzeniem i wdrożeniem jednej strategii, merytorycznej i komunikacyjnej, którą następnie trzeba by było konsekwentnie realizować, konieczność dogadywania się i powściągania języka na każdym kroku i przedkładanie interesu grupy nad swoje własne, jednostkowe interesiki, co - jak wie każdy manager w Polsce - jest absolutną podstawą pracy zespołowej.

Ale z wiecznym budowaniem! O, tu sprawa wygląda zupełnie inaczej! Wieczne budowanie koalicji, tak, żeby jej nie zbudować, to dla Lewicy raj na ziemi.
Oznacza same plusy: można zapewniać sobie czas antenowy w dowolnym momencie, uwagę dziennikarzy praktycznie na życzenie - wystarczy skrytykować Tuska.
Dostaje się splendor, klikalność i popularność bez konieczności kiwnięcia palcem w bucie. Gra pozorów całkowicie wystarcza. Istne eldorado! A że w ten sposób nie wygra się z PiS?
Lewicy moim zdaniem od dawna już o to nie chodzi. Po co przyjmować odpowiedzialność za rządzenie krajem, co w sytuacji rozwalonej Polski i zgliszcz, które pozostawi po sobie PiS wcale nie będzie zabawne? Po co stawać do walki i naprawdę walczyć, skoro można poudawać, że się walczy i zebrać laury?
I tym najbardziej różnią się Tusk od Lewicy: Tusk chce wygrać, a Lewica chce bez przeszkód udawać, że chce wygrać.
A jasne komunikaty szefa PO bardzo jej w tym udawaniu przeszkadzają.
Przyszedł facet, który robi to, co trzeba żeby zbudować listę Zjednoczonej Opozycji i głośno o tym mówi, mało tego, mówi wprost i bez owijania w bawełnę, a taka prostota i jasność utrudniają Lewicy jej zwyczajowe kluczenie.
Nie ma już miejsca na może, może kiedyś, tak jakby, trochę chcę, ale nie teraz - trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron. Walczyć o demokrację, albo ją poddać bez walki.
Słowa Tuska i działania Tuska obnażają to, co widziałam i podejrzewałam od dawna: że Lewica dąży raczej do tego drugiego.

- Eliza Michalik

(komentarze wyłączone)