Długo dziś czytałam wiersze.
Trochę Lipskiej, trochę Hartwig,
trochę chmurnego Barńczaka.
Na mokrych ulicach marzły
świąteczne choinki.
Wiatr huczał w kominach
i w niedomkniętych oknach.
Z pamięci wyłoniły się
mroźne, białe zawieje,
zamarznięte stawy dzieciństwa,
sanki i śnieżki,
którymi rzucają w okna
niegrzeczni chłopcy.