Nic-coś(ć).

Nic-coś(ć).

IMG_2817
Pamiętam jak chodziłam po domu od jednych drzwi do drugich drzwi, po schodach na dół do góry. Kładłam się na każdym łóżku i siadałam w każdym fotelu i na każdym krześle. Było dziwne popołudnie. Wiem na pewno, że było popołudnie… Co jeszcze wiem. Wiem, że było dziwne. Słońce jak każdego popołudnia świeciło po korytarzu na górze domu docierając do mojej ściany obok okna. W końcu znudzona książkami i zmęczona muzyką zapragnęłam kiczu jakim są teraz bajki dla dzieci. Numer 122 – Carton Network. Dziwne, nic nie było słychać, głośniej. Głośniej. Głośniej! GŁOŚNIEJ. GŁOŚNIEJ! Nic. Spojrzałam na prawo, na oszklone drzwi tarasowe. Słońce nadal świeciło na brązowo, dziwnie spokojnie wyglądał świat i wręcz dziko. Dość nienormalne. Chociażby wrzosy w doniczce na stole powinny lekko się kołysać na wietrze. Przecież musiało wiać. Tutaj zawsze wieje. Niepokoiło mnie to i to nawet bardzo. Chwile zastanawiałam się co zrobić. Postanowiłam zadzwonić do kogoś. Nikt nie odbierał. Włączyłam radio – cisza. Nagle deszcz począł wyżywać się na szybach w moim domu. Spojrzałam na taras – nic. Nadal idealna piękność, brązowa. Niczym wyjęte stare zdjęcie, zniszczone czasem. Patrzyłam tak długo, w końcu dopatrzyłam się kropel deszczu spadających na trawę dalej, za betonem. Co dziwne ujrzałam je w kontraście na płocie... Przecież płot jest szary. TO IDIOTYCZNE. Nie mogłam na nim ujrzeć spadających kropel. Na płocie były cienie. Ale skąd. Jedynym cieniem przecież mógł być dom. Przecież jest, cholera, jesień nic nie ma liści! Albo jest za niskie, aby dawać cień. Mój mózg z powodu nagłego bólu pracował wolno. Podeszłam do blatu w kuchni szukając w szufladach jakichś tabletek. Ibuprom, 8 wystarczy. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem… Do tego pół litra coli. Spojrzałam w okno za blatem – było czarne. Niesamowicie czarne. Nie było nic widać. Myślałam że roleta jest spuszczona, ale przecież rolety są brązowe kretynko. Odwróciłam się szybko w drugą stronie. Cienie na tarasie zaczęły rosnąć. Włączyłam wszystkie światła, jakie miałam w zasięgu rąk. Wyłączyłam ten pieprzony telewizor, w którym pieprzony barman napieprzał się z jakimś innym czarnym bałwanem. Wtedy ryknął głos. Krzyki, szarpanina, wycie, samochody, jęki. Usiadłam na schodach gotowa podciągnąć nogi pod brodę, chwycić za kolana, płakać, krzyczeć, przepraszać i kołysać się w przód i w tył. Zachęcające. Przód i w tył, w przód i w tył… Zamknęłam na chwile oczy tak aby przestały piec. Mimo światła było ciemno. Nie było słychać już krzyków, szarpania ani samochodów, tylko płacz, jęki, łkanie i wycie. Za oknami nic nie było widać. Nawet deszcz przestał padać. Siedziałam tak na schodach wtulona w zimne ściany i obserwowałam jak ciemność usiłuje się przedostać do domu. W kompletnej panice i tak rozsądnie się zachowałam. Podniosłam głowę do góry, tam było gorzej, spływała stamtąd powoli czarna mgła.
-Chcę Cię zapytać, Słońce. GDZIE JESTEŚ?
-jestem czarne – odpowiedziało słońce.
Wiem że płacz nie pomoże. Już nic nie jest w stanie zmienić świata. Mimo to płaczę. Nigdy nie umiem powstrzymywać się od płaczu dość skutecznie. Czasem to przydatne, czasem i nie. Już nawet dziwne nie było to że słońce odpowiedziało. Ale przeciez każdy Bóg czasem jest zły. A Słońce i tak już długo było dobre.
-Słońce, a co z niebem? Jest aż tak od ciebie zależne? Przecież nawet Abaddonn w swoich czarnych oczach miał jaskrawą obwódkę zieleni.
-niebo podziwia siebie i chce być idealne nie obchodzi go nikt inny. trawa została zielona.
Słońce jest dziwne, myślałam, że zawsze mnie kochało, śmiało się ze mną i płakało, mimo że nie rozumiałam tego, co robi wiedziałam, że jest dobre.
- Kocham Cię, Słońce!
Trawa była zielona, rzeczywiście. Teraz to trawa świeciła i w ciemności jedyną drogą była. Siedząc tak z przytępionym mózgiem śmiejąc się i płacząc myślałam teraz nad tym czy aniołowie przyjdą popatrzeć na świat, pooglądać jak zachowują się ludzie, skrytykować słońce, które uważali za tak mądre i rozważne. Ciekawe czy niebo też otrzyma karę, i czy aniołowie faktycznie pojawią się w ogóle. Siedziałam tak i słuchałam jak ktoś rytmicznie oddychał. Robił to jakby z przyzwyczajenia a nie potrzeby. Mignęła mi pod powiekami tablica ouija. Wszystkie wzory wykreślane na podłodze, te rytualne i te alchemiczne. Chyba nie myliłam się co do aniołów. Usłyszałam trzepanie skrzydeł. Ktoś usiadł obok mnie. Nie widziałam odkąd spojrzałam na trawę nie otwierałam oczu. Ktoś założył mi coś na głowę, chwycił za szyje i zrzucił mocno ze schodów na podłogę. Zacisnął ręce na krtani. Pulsowała mocno, nie mogłam oddychać nawet nie próbowałam, nie było mi to potrzebne. Widząc, że się nie krztuszę ktoś kto to robił wkurwił się bardziej, uderzył kilka razy. „co ja ci zrobiłam?”. Mówić nie próbowałam. Ale ten ktoś chyba mnie usłyszał. Przestał dusić. Teraz pulsowało wszystko, nadal nie musiałam oddychać. Poczułam zapach jakichś papierosów. Chyba niezbyt mocnych bo przyjemnie pachniały. Leżałam tak. Ktoś zdjął to coś z mojej głowy. Nadal nie otwierałam oczu. Cudownie bezwładna leżałam nie musząc o niczym myśleć. Wtedy się odezwał. Pełen nienawiści, znudzenia i pogardy głos:
-Skąd wiedziałaś wiedźmo jakie mam oczy. Mów suko.
Już wtedy wiedziałam jak bardzo go ktoś skrzywdził i jak bardzo cierpi.


-Cath?
- Tak babciu?
-Coś się stało. Wydawało się że byłaś taka hmm… Zamyślona?
Szłyśmy przez ogród. Przecież dopiero przed chwilą byłyśmy na balkonie… Ale raczej nie chciałam pytać babci kiedy zeszłyśmy na dół i co się w ogóle stało. Babcia i tak wszystko wie.
-Dam ci kiedyś moje książki, Cath, może ci w czymś pomogą. Chodźmy już do domu. Na pewno jesteś zmęczona.
Wtedy już wiedziałam że mimo iż pierwszy raz to się zdarzyło, to jednak nie ostatni.