[23759893]

MILEJ NIEDZIELI ZYCZE...


W DOMU TOWAROWYM
...jak co roku - sklepy przedwczesnie zawalone artykulami i ozdobami bozonarodzeniowymi...

==========================
sciagniete od kerepka dn.11.11.2019

Poszła Karolinka do Gogolina. A Karliczek za nią. I to nie jest jego imię, ale nazwisko. Fryderyk Karliczek niczego nie wychodził, bo był już żonaty. Karolinkę wydano za innego.

- Kiedy byłam dzieckiem, zaraz po wojnie, ojciec śpiewał nam piosenkę "Poszła Karolinka do Gogolina” i zapewniał nas, że opowiada ona o naszej babci i dziadku – mówi Elfryda Zając z Myśliny pod Dobrodzieniem. – Za to mama go uciszała i zabraniała mieszać nam, dzieciom, w głowach.

Karliczek to nazwisko

Mamie pani Elfrydy trudno się dziwić. W tamtych surowych czasach opowieść o Karliczku, który uganiał się za Karolinką, stanowczo nie była dla dzieci. Tym bardziej że Karliczek (to nazwisko, a nie imię niedoszłego kochanka) był od dziewczyny o 18 lat starszy, a w dodatku żonaty z niejaką Pauliną Zakrauską. Karliczkowie byli współwłaścicielami olejarni i sprzedawali olej m.in. w Brzegu i we Wrocławiu.

Byli z pochodzenia Czechami. Opolska historia ich rodziny zaczyna się już w połowie XVIII wieku. Wtedy to grupa około 1200 osadników z okolic Karlovych Varów przybyła na Śląsk.

- Osiedlali się jedni w Grodźcu, inni w Piotrówce, kolejni w Lubieniu niedaleko Popielowa – opowiada Elfryda Zając. – Tam właśnie ponad sto lat później – w roku 1866 – urodził się Fryderyk Karliczek.
Karolinka przyszła na świat w 1884 roku w Grodźcu.

Profesor Dorota Simonides, znawczyni śląskiego folkloru, przypomina sobie, że w jednej z wersji ludowej piosenki Karolinka idzie nie do Gogolina, ale do Bohumina. Może to echo czeskich wędrówek Karliczków? Wykluczyć tego nie można.

Na ścianie mieszkania pani Elfrydy wśród wielu obrazów i zdjęć wiszą także fotografie Karolinki i Karliczka. Oboje mają już wtedy swoje lata. Karolinka jest po pięćdziesiątce, ma zmęczoną życiem twarz. Ale w młodości była bardzo urodziwą kobietą.

- Pytałam jednego z wujków, jak wyglądała Karolinka – relacjonuje pani Elfryda. – Opowiadał mi, że moja mama była w młodości łudząco do niej podobna. A mama była piękną, postawną, smukłą kobietą o miłej twarzy. Więc nic dziwnego, że Karolinka się Fryderykowi Karliczkowi spodobała.

Dlaczego do Gogolina?

Po co mieszkająca w Grodźcu Karolinka poszła do Gogolina? Przecież to taki kawał drogi.

- Kiedy opowiadałam tę rodzinną historię, ktoś mi powiedział, że chyba jednak Karolinka musiała mieszkać gdzieś bliżej Gogolina, skoro tam nie jechała, ale szła – mówi pani Elfryda. – Od razu widać, że ten wątpiący albo sam mało chodzi pieszo, albo nie zdaje sobie sprawy, że w tamtych czasach ludzie znacznie więcej i dalej wędrowali na piechotę niż dziś. A Karolinka do Gogolina nie szła przecież przez Opole, tylko najkrótszą drogą, przez Piotrówkę. A to wcale nie jest tak daleko jak na standardy czasów bez samochodów, bo jakieś 15 kilometrów. Więc śmiało mogła tam wędrować, choćby na targ.
W jaki sposób doszło do pierwszego spotkania bohaterów ludowej piosenki, pewnie już nigdy się nie dowiemy. Można się domyślać, że to raczej Fryderyk przyjechał w jakichś interesach w okolice Grodźca, tu zobaczył piękną, młodą dziewczynę i zakochał się.

Ale z romansu nic nie wyszło. W tym środowisku rozbijanie cudzych małżeństw było czymś niespotykanym. Karolinkę wydano za mąż za Józefa Krajcziego, a z czasem rodzina zmieniła nazwisko na Kleinert. Jeśli wierzyć jednej z wersji piosenki o Karolince, nie wchodziła ona w to małżeństwo ze szczęściem w oczach i sercu.

- Sprzedali pierścienie i zausznice, kupili jej folwark i kamienicę – nuci pani Elfryda. – Pod tą kamienicą biały koń stoi, już biedną Karolkę do ślubu wozi.

Tyle piosenka. A potwierdzona metrykami historia rodziny Krajczi wskazuje, że Karolinka urodziła swemu mężowi aż jedenaścioro dzieci. Najmłodsze z nich, córka Greta, mieszka do dziś w RFN.
- Może to był sposób Józefa Krajcziego na to, żeby piękną żonę utrzymać przy swoim boku? –
zastanawia się pani Elfryda. – Bo babcia rodziła mu kolejnych potomków dokładnie co dwa lata. Mama twierdziła, że było ich w domu dziesięcioro. Dopiero z czasem dowiedziałam się, że nie policzyła jednej siostrzyczki, która zmarła poparzona jako maleńkie dziecko.

Fryderyk nielubiany

Fryderyk Karliczek został w rodzinnej pamięci jako niezwykle silna osobowość. Postawny, piękny mężczyzna.
– No i strasznie nosiło go po świecie. Zupełnie tak samo jak mnie – śmieje się pani Elfryda. – Może dlatego pewnego dnia zostawił Lubienie i tu, niedaleko Dobrodzienia, założył osadę Bzinica Nowa. Przez wiele lat był potem jej sołtysem.

Razem z wnuczką Karolinki oglądamy odtworzony przez nią plan dawnej Bzinicy. Domy stoją symetrycznie jak żołnierze na zbiórce.

- Bo dziadek był właśnie taki – mówi Elfryda Zając – surowy, zasadniczy i uporządkowany aż do bólu. Więc i niezbyt lubiany. Ale wieś stworzył wzorcową – z własną szkołą, przedszkolem i kasą zapomogową. Kiedyś jego syn sprzedawał krowę. Wypucował ją do czysta, wyglansował racice i rogi. Wszystko po to, by krowa wyglądała na młodszą niż w rzeczywistości. Kiedy po jakimś czasie szwindel wyszedł na jaw, oszukany klient przyszedł do sołtysa na skargę. A ten bez wahania kazał zamknąć własnego syna w areszcie za oszustwo.

Po latach do Bzinicy przeniosła się także Karolinka z Józefem Krajczim. Jej niespełniona miłość do Fryderyka Karliczka znalazła tu swój nieoczekiwany ciąg dalszy. W lipcu 1940 roku pobrali się Elżbieta, córka Karolinki, i Karol, najmłodszy syn Fryderyka. Z tego małżeństwa urodziła się Elfryda Zając.

- Zatem Karolinka jest moją babcią, a Karliczek moim dziadkiem, tyle że jedno po mieczu, a drugie po kądzieli – rozplątuje zawiłości rodzinnych koligacji Elfryda Zając.

Karolinka zginęła od kuli.

Karolinka tego szczęśliwego epilogu swej dawnej miłości, niestety już nie doczekała. Zakończyła życie w czerwcu 1939 roku w Bzinicy zastrzelona przez swego sąsiada, Czampla.

- Ludzie mówili, że mąż Karolinki Józef Krajczi nie był zbyt robotny – opowiada rodzinną historię sprzed lat pani Elfryda. - Może coś i było na rzeczy, skoro to ona, kobieta, wracała tego dnia z pola, powożąc furą z końmi. Musiała z niej być siarczysta baba. Obok, na koźle siedział 15-letni syn. A Czampel biegał po okolicznych polach ze strzelbą. Był zazdrosny, bo jego piękna żona pojechała na zakupy do Berlina czy do Lipska i nie mógł się doczekać jej powrotu. - Co ty tu robisz? - spytała go z wysokości furmanki babcia Karolina. On się gwałtownie odwrócił i nagle padł strzał. Babcia zginęła na miejscu.

Jej przerażony syn zeskoczył z wozu i ukrył się w kartoflisku, by uniknąć kolejnej kuli. To on opowiedział, co się stało. Koń wrócił do domu "na pamięć”, przywożąc na podwórko trupa kobiety. A nieszczęśliwy zabójca sąsiadki przerażony swoim czynem wkrótce popełnił samobójstwo.

A Karolinka spoczywa do dziś na cmentarzu w Bzinicy. Teraz już się tam zmarłych nie chowa, ale pani Elfryda odwiedza grób babci i opiekuje się nim.

Kiedy stary nagrobek pochylił się już pod ciężarem czasu, postawiła nad grobem swej słynnej z piosenki babci nowy krzyż, a mogiłę otoczyła drewnianym obramowaniem. Żeby pamięć o Karolince trwała.

Sama pani Elfryda zaintresowała się na poważnie historią swojej rodziny dopiero w 2002 roku. Pojechała wtedy do Niemiec na pogrzeb swojej mamy.

- Kiedy porządkowaliśmy jej rzeczy, wpadło mi w ręce zapomniane zdjęcie sprzed lat – przypomina sobie Elfryda Zając. – Nie ma na nim Karolinki. Ale jest dziadek Karliczek z bratem, synem, szwagrem i szwagierką. Spojrzałam na niego i - choć tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć - od tego czasu mam przekonanie, że dziadek chce, żebym się tą historią jego miłości i naszej rodziny zajęła.

Mieszkanka Myśliny spenetrowała rodzinne archiwa i pamiątki w Polsce, w Niemczech i w Czechach. Zgromadzone przez nią dokumenty uzbierały się już w gruby tom.

- Nie znałam tej pięknej i romantycznej historii – mówi prof. Dorota Simonides. – Nawet jeśli piosenka o Karolince powstała wcześniej...

Autor: Krzysztof Ogiolda

akolen

akolen 2012-11-11

Pięknie pozdrawiam z samego ranka:)))miłej niedzieli życzę:)))

vitaawe

vitaawe 2012-11-11

Są takie chwile, kiedy czyjaś pomocna dłoń
jest niezbędna; czyjaś obecność jest ratunkiem,
wybawieniem, otuchą, pocieszeniem.
Jak dobrze, że jest ktoś,
do kogo możesz zwrócić się o pomoc.
Jak dobrze, że ty jesteś,
by komuś przyjść z pomocą,
po prostu przy nim być, gdy tego potrzebuje.
Jak dobrze, że jesteś...

(Małgorzata Stolarska)

RADOSNEJ NIEDZIELI...

miecz

miecz 2012-11-11

Już święta?

(komentarze wyłączone)