domek Johna Baxtera

domek Johna Baxtera

Czyli nie Johna i pewnie nie Baxtera- latarnika z Currituck. Opowieści kontynuacja.
Któregoś roku z wizytą do Johna przyjechała jego córka z malusieńkim wnukiem. Było to niestety tuż przed olbrzymim huraganem, który szalał na Florydzie, potem lekko złagodniał, ale ciepłe wody Zatoki Meksykańskiej w okolicach Outer Banks znowu dodały mu niszczycielskiego wigoru. Wtedy ludzie nie mieli radia ( Marconi wynalazł je dopiero w 1895), ale wieść o zabójczym huraganie przyszła i do Johna. Odmówił opuszczenia latarni. Została z nim wtedy także córka z maluchem. Światło latarni widziano przez kolejne dni, ale ani Johna, ani jego rodziny nikt już więcej nie zobaczył. Latarnia uległa wtedy bardzo poważnym uszkodzeniom. Nota bene w latach zdecydowanie nam bliższych któryś z huraganów nadciągnął tak gwałtownie, że nie zdążono zamknąć latarni i turyści, którzy tam się znalezli z grozą opowiadali, jak siedzieli na stopniach i żółwim tempem posuwali się w dół, bowiem tak kołysało, że stać czy zejść normalnie się nie dało. I to finał historii o Johnie- nie Johnie i jego szlachetnym poświęceniu na koniec życia.

halka

halka 2015-08-06

Pięknie opowiadasz Aniu...z przyjemnością się czyta.Domek uroczy - połączony z latarnią;teraz jest pewnie atrakcją turystyczną.

mariol6

mariol6 2015-08-06

Wzruszająca opowieść. I fajne to miejsce na zdjęciu. :-)))

dodaj komentarz

kolejne >