pooglądajcie, a ja sobie poleżę...

pooglądajcie, a ja sobie poleżę...

I bought some batteries, but they weren't included.
Steven Wright

/ komentarz do wpisu Smoczycy, na jej blog, bez korekty... /

Smoczyco, mnie przeleciało przez palce jakieś 12 lat, a tym samym właściwie całe moje dorosłe życie. Miałam wyjechać po maturze na wakacje a potem zostać i studiować w Europie. Wszystko to było w zasięgu palca. Byłam zawsze kilka kroków przed innymi. Bystra, zdolna, wygadana, odważna. Tylko w środku jakaś taka może niepewna siebie? Do tej pory nie wiem, w czym tkwił szkopuł... Skoro... Zakochana śmiertelnie głupio odstawiłam wszystkie swoje plany, rzuciłam wszystkich i wszytko, i poszłam do niego. Jakaż ja byłam wpatrzona! Rezygnowałam z siebie raz za razem przez wzgląd na niego. Szłam jak konik z klapkami na oczach. Raz za razem dostawałam bacik ale jestem mocnym konikiem więc czekałam, że w końcu mnie doceni. On oszukiwał, zdradzał, nie szanował... itd. - wszystko co można było zrobić "ukochanej" poza biciem mnie - do tego jednego nie posunął się, bo wiedzia, że nie byłoby przeproś. Milion razy ranił mnie i obiecywał, że to ostatni raz, prosząc o kolejne szanse. A ja zapadałam się w sobie. Wydawało mi się, że żyję, a nie żyłam naprawdę. Próbowałam na wszelkie sposoby znajdować choć nitkę porozumienia, ale było coraz gorzej. Groch o ścianę. Pustostan. Tumiwisizm. Maminsynizm. Obłuda. Gdy było już baardzo źle, chyba ostatkami siebie, zdecydowałam, że zrobię coś dla siebie samej, bo inaczej koniec. Jeździłam się uczyć, jak dawniej, do swojego miasta... Przestraszył się. Prosił znów o wybaczenie. Prosił bym została. Bo nie będzie potrafił beze mnie żyć. Miał się zmienić. Nie wierzyłam już przecież, ale zgodziłam się... Bo ja przysięgałam przecież na dobre i złe, cholerka. Hmm, happy endu póki co los nie wyreżyserował. Pozostaje mi łudzić się, że w którejś z kolejnych scen jakiś element powiąże wszysztko w sensowną całość. Póki co - sama sobie zgotowałam... Ostatecznie poszedł sobie, z dnia na dzień, bo wymyślił sobie lepszy planik. Ma nową "ukochaną". Ja pielęgnowałam go po wypadku, ja pilnowałam by się kształcił, ja dbałam by wyglądał, by nie wpadł w towarzycho... ale to ja jestem jędzą, bo chciałam mieć porządnego męża, a nie kolesia. Ta nowa, niejedna była, ale ta jest podobno "kochaną osobą" (pewnie pozwala imprezować i niepyta, czemu znów kłamie i kogo chce oszukać). Podobno to nie pierwszy czyjś mąż w jej karierze. Moze wyrobiła siobie już metodę? Tym razem jednak jest to podobno "prawdziwa miłość, na którą warto było czekać". Tylko na co ja czekałam?? Byłam zbyt spolegliwa, powinnam była liczyć się z tym, że on wróci do źródeł. Watpliwe to źródła w swej mętności... Ja, o której wszyscy myślą - gaduła, żywotna, uparta, zaczepna, raz na plus dwa razy na minus.. Nikt nie zgadłby, jak wpadłam. Jak się zacofałam. I co mam z tego wszystkiego - obudziłam się - z koszmaru - w co? hmm, nie mam męża, nie mam siebie. Ciężko zaczynać wszystko od nowa, nie wie się dokąd iść... Sama sobie jestem winna. Rezygnowałam z siebie miliony razy, a teraz nie mogę się poskładać. Nie wiem nawet dokąd iść. Zawsze mówiłam sobie, że wszystko co złe na pewno dzieje się po coś lepszego... tylko że teraz nie wiem po co. Jakoś nie wiem co dalej. I w dodatku w sobie gdzieś nie moge znieść, że on tak mnie oszukał.. A co więcej nawet nie pożegnał się tylko wyszedł ot na imprezę, która przeciągnęła się na zawsze. A ja... głupia... wciąż nie wiem co dalej, przecież co mi po jakiejś opinii pani w sądzie, która to pani mówi mi, że już nic nie muszę, jeśli to ja sama nam obojgu przysięgałam... Tylko, że trzeba mi było wiedzieć, że to złe, to niedostatek i choroba a nie wygodnictwo jaśnie pana... A ja łudziłam się, czekałam... A lata przeciekały. A ja się rozdrabniałam. Widzisz, Smoczyco, nie tylko Ty masz szamotanie w sobie :)) Ja znam już wiele stanów. Dobrze, że tak kiedyś wyszło, że nie mam z tym - hmm - człowiekiem dzieci. Kiedyś, gdy wyżywał się na kocie, powiedziałam mu, że prędzej on wyleci niz ten kot. Nie mogłam wtedy tego wiedzieć, ale tak się stało. Smoczyco, zauważaj siebie, nigdy nie rezygnuj z siebie zupełnie. Wiem co mówię :)) Nie ma go przy mnie ani na dobre, ani nawet na złe. Poszedł sobie, bo tak mu było wygodniej. A Ty żyj i trzymaj się! v.

tajga10

tajga10 2008-09-14

Przepiękne zdjęcie, tyle w nim spokoju....gratuluję.
Twój kot ma cos miesamowitego w oczach, widać,że on rozumie wiecej niz my.Gratuluje jeszcze raz!

dodaj komentarz

kolejne >