na ratunek - Ruffus! ;P best security cat ever! ;D

na ratunek - Ruffus! ;P best security cat ever! ;D

A miało być wszystko zupełnie inaczej. Wszystko było w zasięgu mojej ręki - zawsze kilka kroków przed innymi, bystra, zdolna, rezolutna, odważna, dowcipna, mądra dziewczyna... - mówili wszyscy. I właśnie - mnóstwo marzeń do zrealizowania. Nie myślałam jeszcze wtedy o domu ani o dzieciach. Po wakacjach miały być studia zagraniczne, kolejne małe sukcesy. Ale w międzyczasie... zakochałam się na amen, zaufałam mężczyźnie bezgranicznie... był pierwszy w moim życiu i miał być tym jedynym i już na zawsze. Zagranicę odstawiłam na bok, stypendia też, żeby być blisko niego, tak jak prosił ("bo jak wyjadę, to już nie wrócę", więc zostałam). Naiwna. Gdy miałam 20 lat wzięliśmy piękny ślub. Ślubowaliśmy sobie miłość, wierność, uczciwość... Marzenia o wyjazdach prędko zastąpiły marzenia o domu i rodzinie. Przez wzgląd na niego i na wydawałoby się wspólne plany rezygnowałam "z siebie" potem jeszcze wiele razy. Może dlatego, że wychowywana pod rodzicielskim kloszem, nie znałam się na ludziach. Może dlatego, że w moim domu nigdy nie było popijania ani innych draństw. A może to tylko moje usprawiedliwienie własnej słabości wobec mojego byłego męża. Jakaż ja byłam w niego wpatrzona! Dziś zupełnie nie potrafię powiedzieć, dlaczego. Moi rodzice rozpaczali, że marnuję sobie życie, ale zaakceptowali mój wybór, by teraz pomóc mi w powrocie... Naiwne dziewczę. W efekcie przeleciało mi przez palce jakieś 12 lat, a tym samym właściwie całe moje dotychczasowe dorosłe życie - najpierw te "nieszczęsne" lata małżeńskie, każdy rok kolejny z siedmiu tylko gorszy od poprzedniego, a ja na przekór sobie samej chyba im było gorzej, tym bardziej czekająca, że on "dorośnie", oprzytomnieje, doceni, uszanuje. Ale nie dorósł. Do końca szukiwał mnie, zdradzał. Nie pobił mnie tylko nigdy, ale przecież i słowa często potrafią boleć podobnie jak uderzenie pięści, a może nawet bardziej. Milion razy ranił mnie więc swoimi słowami i postępowaniem, a potem obiecując z płaczem, że to ostatni raz, prosił o kolejne szanse. A ja zapadałam się w sobie. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę zrobić, aby było dobrze. Godzinami czekałam na niego do późnej nocy. W strachu o niego. Był DDA, ale dużo za późno to zrozumiałam, dopiero przy okazji zajęć z psychologii... - jakby grom uderzył we mnie, gdy słuchałam o Dorosłym Dziecku Alkoholika, na koniec wybiegłam z sali z płaczem, przerażona. Zanim to zrozumiałam tak naprawdę, myślałam, że może wszystko to moja wina. Dziś wiem, że wówczas tylko wydawało mi się, że żyję, a nie żyłam naprawdę. Dusiłam się w tym wszystkim od strachu i łez i żalu i bezsilności. Szukałam porozumienia, ale było coraz gorzej. Dla wszystkich wokoło dusza towarzystwa, w domu podły... Kiedyś, gdy test ciążowy wyszedł dodatnio, mój "ukochany" trzepnął mnie drzwiami i powiedział, że puszczam się na prawo i lewo, to nie wie nawet czy to jego dziecko. Zabolało tak, że do dziś pamiętam ten ból. Do dziś nie wiem też, czemu to zrobił. Błagałam wtedy Boga i wszystkie moje Anioły o pomoc, i aby okazało się, że nie będę w ciąży, a jeśli będę, to zrobię wszystko, aby moje dziecko było szczęśliwe, nawet gdybym miała wychowywać je sama. Choć brzmi to dziwnie, myślę, że w jakiś sposób uwłaczanie mi pomagało mu się dowartościowywać. Jednocześnie szantażował mnie, że beze mnie nie będzie potrafił żyć. Ludzie radzili mi wiele razy - postarajcie się o dziecko - dziecko wszystko zmieni, on dojrzeje, zapomni o kolegach. Nie zdecydowałam się jednak świadomie na ten krok. W mojej głowie wciąż dźwięczały mi jego słowa... Mimo, że byłam zdrowa, w odpowiednim wieku, nie zdecydowałam się... Nie wiem, czy dziecko okazałoby się dla nas lekarstwem, może, ale nie sądzę, by mogło tak być. W moim odczuciu żaden człowiek nie może być lekarstwem, plastrem na coś takiego, dziecko ma być owocem szczerego dobrego uczucia między dwojgiem ludzi. Nawet, jeśli nie wiadomo, co będzie kiedyś za kilka lat, ale ważne aby przynajmniej tu i teraz działo się dobrze - wtedy jest miejsce na dziecko, i na to by ono mogło rozwijać się szczęśliwe. A z innej strony patrząc, gdyby dziecko urodziło się słabe, chore - i gdybym została z tym wszystkim sama? Co wtedy? Gdy było już miedzy nami bardzo źle, chyba ostatkami siebie, zdecydowałam, że zrobię coś dla siebie samej - jeździłam uczyć się do swojego miasta, bliżej rodziców, przed którymi też nie potrafiłam już dłużej ukrywać, jak jest źle. Każdy mój wyjazd i powrót do "domu" i widok "ledwo żywego imprezowicza" coraz bardziej utwierdzał mnie w przekonaniu, że to nie jest to, czego ja chcę. Zagroziłam rozwodem. Przestraszył się. Klęcząc i płacząc jak zwykle prosił mnie o wybaczenie. Prosił, abym została, bo nie będzie potrafił beze mnie żyć. Miał się zmienić. Nie wierzyłam już przecież, ale zgodziłam się ostatni raz, bo przysięgałam przecież w kościele - na dobre i złe, cholerka. Miały być wspólne wakacje i początek nowego życia. Jednak po wakacjach nadszedł koniec i nie był to happy end. Mój eks zataczał koła, coraz szersze i szersze, wracał i znikał, aż wreszcie sam chyba zapomniał, którędy droga do domu i poszedł w dal. Zamiast coś wreszcie zmienić na lepsze, łatwiej mu było przejść na inny plan. To ja pielęgnowałam go po wypadku, ja pilnowałam, by nie wpadał w złe towarzystwo, dbałam jak o dziecko, ale w ostatecznym rozrachunku to ja byłam "jędzą", bo chciałam mieć porządnego męża, a nie obłudnika szlajającego się tu i tam, myślącego tylko o drinku... W międzyczasie "przydarzyło mu się" kilka romansów. Ostatecznie ma dziecko nie ze mną, tylko z jedną z nowych koleżanek z pracy. "Szczęśliwy konkubinat". Może i tak. Ona jest podobno "kochana", a on "wyjaśnił jej wszystko". Pewno ona nie zadaje mu za dużo pytań, a on mówi jej to, co mu wygodnie - ja nie potrafiłam tak funkcjonować. Biedna dziewczyna, jeśli ufa mu tak, jak kiedyś ja. A może jedno drugiego warte? Podobno to nie pierwszy czyjś mąż w jej "drodze zawodowej". Gdy tak teraz patrzę wstecz, zastanawiam się - na co ja czekałam przez te wszystkie lata? Trzeba było rzucić to wszystko w diabły dużo wcześniej. Ilu wartościowych mężczyzn mogłam w tym czasie poznać, ilu wspaniałych przyszłych mężów i ojców, z którymi mogłabym realizować nasze wspólne marzenia, i plany? Tylko, że to nie tak łatwo, gdy się przysięgało... Sąd przypisał winę nam obojgu - w przeważającej mierze jemu za złe postępowanie, a mnie, choć bezpośrednio nie zawiniłam złymi uczynkami, to jednak zdaniem sądu okazałam się zbyt spolegliwa, zbyt młoda, a decydując się na ślub z nim, powinnam być przygotowana na to, że gdy wróci do źródeł i do "towarzystwa", to może zacząć pić, itd. Tylko, że ja o "źródłach" wiedziałam niewiele, niestety, a to co "wiedziałam" okazywało się bujdą. Moja wina. Ja, o której wszyscy mówili - iskra energiczna, ciekawa świata, uparta... a tak wpadłam jak w czarną dziurę. Dałam się stłamsić i... zacofać. Obudziłam się z tego mojego koszmaru dużo za późno. Bez niego - na szczęście, ale co gorsza - bez siebie. Ciężko było zaczynać wszystko od nowa, nie wiedziałam, dokąd najpierw iść... Nie mam męża, domu, dziecka, choć bardzo bym tego chciała. Na szczęście mam wspaniałych rodziców i brata, którzy przetrzymali to wszystko. Dziś wiem, że sama sobie jestem winna, bo sama się w to wplątałam i niepotrzebnie sama rezygnowałam z siebie milion razy. Ostatecznie mogę też powiedzieć, że to dobrze, że on wyszedł na imprezę, która przeciągnęła mu się na zawsze, bo nie wiem, ile czasu jeszcze minęłoby, zanim to ja wreszcie wyrzuciłabym go z mojego życia. Nadal jeszcze jego słowa pobrzmiewają mi jak złowrogie echo, ale wiele się w międzyczasie nauczyłam i wygrałam kolejne sądowe postępowania, oddalono jego głupie żądania ("że on bied...

dodane na fotoforum:

dorinek

dorinek 2008-09-23

No niezłe ma to zaplecze :))))))

pawelmi

pawelmi 2008-09-23

Rufus gotowy do piania ;)

brodels

brodels 2008-09-23

tak tak kot Rufus rudy sprytny jak lis,ciągle sie tu patrzy i spogląda,garnek wciąż wciąż go pożąda:)

pajak70

pajak70 2008-09-23

z takiego gałgana może być niezły bałwan, ale też może być i całkiem sympatyczny gałganek

kamusienka

kamusienka 2008-09-23

;)))

petersen

petersen 2008-09-25

to pewnie Rufusa idol;)

vespera

vespera 2008-09-25

albo fan raczej ;D
nie może być inaczej.

alinaala

alinaala 2008-10-04

tygrysy dwa... ;)

skoowka

skoowka 2009-01-29

hmm ale maz o kocio - tygrysiej naturze, to chyba bylby dobrym obrazkiem? ;););)
innego nie chce i tego sie trzymac bede;]

pozdrawiam i dziekuje za mile slowa
udanego dnia;]

ps. takiego meza zycze i Tobie;]

brygida

brygida 2009-07-24

tiger :)

dodaj komentarz

kolejne >