http://patrz.pl/filmy/camorra-zabojstwo-wloskiego-mafioso

http://patrz.pl/filmy/camorra-zabojstwo-wloskiego-mafioso

Na zalanym słońcem neapolitańskim Piazzetta Nilo panie w futrach i panowie w muszkach sączą kawę. Na Piazza dei Martiri leniwie rozmawiają piękni, młodzi i bogaci. Kilkaset kroków dalej panorama Zatoki Neapolitańskiej z Wezuwiuszem i majaczącym w oddali Sorrento. Zapierający dech gigantyczny kicz. Jest spokojnie, cicho, na morzu ani jednej zmarszczki. Ta bajeczna fasada kryje chorą tkankę miasta, przeżartą toczącym je od ćwierć wieku rakiem neapolitańskiej mafii - camorry.

Wczesnym popołudniem 47-letnia Carmela Attrice podnosi słuchawkę domofonu. 17-letni chłopiec prosi, żeby zeszła na dół, bo trzeba coś wyjaśnić. Zna go od dziecka. Mieszka dwa domy dalej. Chodził do szkoły z jej córką. Godzinę wcześniej był u nich w domu. Zapewniał, że camorra cofnęła nakaz eksmisji i nic jej nie grozi. Pani Attrice ufnie schodzi i wtedy trzech zamachowców otwiera ogień. To koledzy jej syna Francesco. Bo pani Attrice miała też syna. Nie mógł jej bronić. Ukrywa się. W mafijnej wojnie stanął po złej stronie. Dlatego kazali się jej wynosić. Nie miała jednak dokąd, więc nakaz eksmisji zmieniono na wyrok śmierci.

Komando, które otrzymało zadanie zamordowania bezbronnej kobiety, składało się z siedmiu osób. Teraz będą musieli zabić Francesco. Inaczej on ich zabije. "Ludzie honoru" - jak mówią o sobie mafiosi - nie mają honoru. Mają kodeks honorowy. W Scampii, zabudowanej betonowymi blokami dzielnicy Neapolu, składa się z jednego punktu: musisz się zemścić.

Pani Attrice to 135. ofiara wojny, jaką od roku toczą kamoryści mafijnego klanu Paolo Di Lauro. Walka trwa, mimo że trzy tysiące walczących w tej wojnie żołnierzy jest już za kratkami. Boss Di Lauro bije się z "secesjonistami" o panowanie nad Scampią i leżącym obok Secondigliano. Jest się o co bić. W czasach "spokoju" tylko sprzedaż narkotyków przynosiła tu dziennie pół miliona euro.

Królestwo camorry

W trzy godziny po zabójstwie pani Attrice wsiadam z żoną do taksówki przy górnej stacji kolejki linowej pod Castel San Elmo (do XVI-wiecznej hiszpańskiej fortecy jedzie się jak na Gubałówkę). Tłumaczę, że jestem dziennikarzem, że zależy mi na wycieczce po Scampii i Secondigliano. Twarz na oko 30-letniego taksówkarza tężeje: "Przecież już się zmierzcha. To bardzo niebezpieczne. Tam dziś znów kogoś zabili". Pyta, czy mamy przy sobie dużo pieniędzy, drogie zegarki, biżuterię. W końcu godzi się pod warunkiem, że nigdzie nie będziemy się zatrzymywać, z nikim nie będziemy rozmawiać: - A przede wszystkim żadnych zdjęć. Jak nas zatrzymają, nie odzywajcie się. Zostawcie wszystko mnie. Nie znacie włoskiego, jesteście stranieri, a ja pobłądziłem. Jeszcze z komórki dzwoni do domu: - Mam kurs do Scampii. I ruszamy w drogę.

Żona szczebiocze, zachwyca się Neapolem. Powiada, że ładniejszy od Rzymu. Pyta małomównego kierowcę o rodzinę, pracę. Dopięła swego. Kiedy wjeżdżamy na obwodnicę, taksówkarz jest już "oswojony" i powoli zamienia się w przewodnika. - Tę część miasta nazywamy Trzecim Światem - mówi, gdy jedziemy kiepsko oświetlonym, szerokim Corso Secondigliano. - To królestwo camorry. Wskazuje na puste, choć otwarte sklepy: - Tu wszyscy muszą płacić camorze. Co do jednego. A jak nie? - To tak kończą - właśnie mijamy pusty, ziejący czernią oczodół spalonego sklepu. Skręcamy w boczną ulicę i natychmiast natykamy się na dwa samochody policyjne. Policjanci stoją obok z automatami w kamizelkach kuloodpornych. Nie wiadomo, kogo i czego pilnują, bo wokół nie ma żywej duszy.

Wjeżdżamy w odrapane, brudne blokowiska. Te domy nie widziały farby, od kiedy je wybudowano 35 lat temu. Wszystko wygląda tak, jakby się miało za chwilę zawalić. Tylko światła w oknach przekonują, że jednak ktoś tu mieszka. Znów policjanci z automatami. I tak co 50 metrów, na niemal każdym skrzyżowaniu. Taksówkarz mówi, że policja oblega Scampię i Secondigliano od 7 grudnia, gdy siły bezpieczeństwa pierwszy raz zapuściły się w dzielnice bezprawia. Krążymy już z kwadrans, ale nie natknęliśmy się na żaden sklep, żadne biuro, żadnego fryzjera, żadną pizzerię czy choćby bar. Poza policjantami - nikogo.

Wjeżdżamy na jakiś pusty placyk. Po jednej stronie policyjny patrol, po drugiej wjazd w ulicę zagradza dwóch mężczyzn, grzejących ręce przy koksowniku. Przed nimi zaimprowizowany kontuar. Widzę pomarańcze i futerały do telefonów komórkowych. A jednak handlują. Tylko nie wiadomo z kim. - To czujki camorry - wyjaśnia taksówkarz - tam gdzieś w głębi mieszkają Di Lauro. Za chwilę obrazek się powtarza: prawo przez ulicę sąsiaduje z bezprawiem. Trzech karabinierów w rynsztunku bojowym, a naprzeciw koksownik i grzejący się kamoryści. - Niech się pan przyjrzy. Wjeżdżamy w dzielnicę Żagli. To nasz Bronx.

Wynocha!

Żagle to horrendalne, betonowe mrówkowce na kilka tysięcy rodzin. Taki mają kształt. Zwężają się ku górze trochę jak piramida. Architekt Di Salvio postawił tu sobie pomniki godne Cheopsa. Wjazd w boczne uliczki, do garaży, w podcienia pod "żaglami" zastawiają potężne żelazne bramy. Przestrzeń między nimi to ściana z wielkich płyt sklejki. Jak na Florydzie przed przejściem huraganu. Taksówkarz tłumaczy, że to fortyfikacje camorry. Za kratami siedzieli handlarze narkotyków. Przed nimi pobierający pieniądze kamoryści ustawili klientów w kolejkę. Gdy pojawiała się policja, handlarz znikał, a na zewnątrz pozostawał tylko facet z forsą, którego można najwyżej wylegitymować.

Nikt nie może wejść do "żagla" niezauważony. Każdy mrówkowiec jest twierdzą, w każdym panuje też specjalizacja. Ten nazywa się biały, bo w nim można kupić kokainę, a tamten - czerwony, bo handluje się heroiną. A czemu teraz nikt nie handluje? Bo jest wojna. Poza tym wszędzie policja.

Kierowca pobłądził. Krążymy bezradnie po wymarłych ulicach, na jednym z rozwidleń zjeżdżamy w dół. Błąd. Jesteśmy w ciemnym zaułku przed żelazną bramą camorry. Nagle, nie wiedzieć skąd, pojawia się ktoś na skuterze. Młodzieniec każe kierowcy opuścić szybę, pochyla się i taksuje nas wzrokiem: - Czego tu chcecie? Kogo szukacie? Milczymy. Z nerwowego dialogu kierowcy z kamorystą w neapolitańskim dialekcie nie rozumiem ani słowa, poza "Jatevenne!" (Wynocha!) i władczym gestem wskazującym wyjazd. Kamorysta rozpina zamek błyskawiczny skórzanej kurtki. Na tyle, że widać kolbę pistoletu. Zawracamy błyskawicznie. 50 metrów dalej mijamy uzbrojonych karabinierów. Kierowca ociera pot z czoła: - Uff! Mieliśmy wszyscy sporo szczęścia! Po chwili dzwoni do domu: - Wyjechałem ze Scampii. Wszystko bene. Zajeżdżamy pod Stazione Centrale. Emocje kosztowały 60 euro. Według licznika, o co w Neapolu trudno.

Katastrofalny eksperyment

Do powstania betonowego piekła dzielnic Scampia i Secondigliano doprowadziły dobre chęci. Scampia to katastrofa wielkiego eksperymentu społecznego, wspólna porażka architektów i władz miejskich. Według planów na obrzeżach Neapolu na 375 hektarach miało powstać wzorcowe, samowystarczalne osiedle na 63 tysiące mieszkańców. Raj na ziemi: parki, place zabaw, szkoły, boiska, centra handlowe, szpitale, siedziba władz osiedlowych, kina, teatry, kluby, bary i restauracje. Dodajmy: raj dla tych, którzy w drodze do nieba na pewno przejdą przez ucho igielne. W pierwszym rzędzie z dobrodziejstw mieli skorzystać ci, których nie stać na wynajem własnego mieszkania: młode rodziny tłoczące się z rodzicami i dziadkami w neapolitańskich slumsach, "przypadki społeczne". Sporą część neapolitańskiej nędzy zamknięto w Scampii, jak w getcie. Głód mieszkań był tak wielki, że dzielnicę zasiedlano od 1968 roku w miarę oddawania budynków mieszkalnych do użytku.

Gwoździem do trumny było trzęsienie ziemi z 1980 roku w pobliskiej Irpinii. Pozostawiło 300 tysięcy osób bez dachu nad głową. Część z nich osiedlono w Scampii i budowanych naprędce blokach w Secondigliano. Zdesper...

nestor

nestor 2011-01-27

Bardzo interesujące , wielkie dzięki .

pyzulak

pyzulak 2011-04-12

Ciekawe i smutne.

dodaj komentarz

kolejne >