KONIEC

KONIEC

No i się stało. Koniec świata nastąpił. Teraz już na zawsze zostanę wypłukanym z uczuć posągiem z wosku. Nawet ta jędza, moja mama, ma kogoś, kto o nią dba. Ja nie mam. Cały tydzień nie wiem, co się działo. Potem mnie odwiozła do domu. Płakałam w domu całą noc. Przyszła rano Agatha, obudziła mnie, leżałam na moim miękkim dywanie, który wydawał mi się kawałkiem betonu. Agatha się przeraziła na mój widok. Możliwe, że miała, co do tego powody. Byłam blada, trzęsłam się z zimna, byłam strasznie osłabiona nie jadłam nic przez dobre 16 godzin. Zmęczona płaczem pozwoliłam się położyć do łóżka i zasnęłam.
Kilka godzin później
Obudziłam się. Wstałam. Umyłam. Przebrałam. Wyszłam do parku. Długo patrzyłam na drzewa, ruszane wiatrem. Długo patrzyłam na fontannę, która w pewnym momencie została podświetlona, potem zgasła. Zauważyłam, że świta. Przesiedziałam na ławce w parku za domem dobrą dobę. Dlaczego? Czułam się jakby mi ktoś wyjął serce i włożył na jego miejsce kamień. Było już koło południa. Myślałam tylko o narzeczonym mamy. Był taki piękny. Tak opiekował się nią. Przez to jak się nią zajmował ciągle kuło mnie w żołądku. Coś koło południa, przyszła Agatha. Dowiedziałam się, że wiele razy przychodziła do mnie, lecz nie chciałam z nią iść. Myślała, że coś mi się stało, ale w końcu pozwoliła robić to, co chce. Powiedziała, że nie jadłam nic odkąd mama mnie tu przywiozła, i że muszę coś zjeść. Wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę tarasu, przez który wyszłam kilkanaście, może kilkadzieścia godzin temu do parku. Zjadłam obiad. Nie wiem, co na niego było, jak pachniało, ani nie wiem też jak smakowało. Zjadłam nie odzywając się ani słowem. Nie mówiłam nic, odkąd pytałam mamę, czy chce mnie zamrozić i upozorować wypadek. Wyszłam za mury domu, nie zdarzało mi się to od bardzo dawna. Właściwie, to nigdy nie wychodziłam – sama. Teraz wyszłam. Poszłam na łąkę zrywałam fioletowe kwiaty. Poczułam, że po ręce spływa mi coś gorącego. Spojrzałam na rękę. To krew. Nagle wszystko stało się bardzo szybo, poczułam zapach kwiatów, był bardzo słodki, prawie od niego mdliło. Zobaczyłam, jakie mają śliczne kolory. Usłyszałam śpiew ptaków i szum traw, drzew i kwiatów, poruszanych przez wiatr. Chwyciłam w ręce cztery kwiaty. Zaczęłam biec do domu. Po drodze jakaś staruszka, która siedziała w łachmanach pod murem któregoś z domów chwyciła mnie za ociekającą krwią rękę. Zabolało niemiłosiernie. Odezwała się:
-Kwiaty są jak ludzie, dziecko. Ranią. Twój ojciec, nie ma dla Ciebie czasu. Twoja macocha jest okropna. Matki nie znasz. Wszyscy mają Cię powoli dość. – Nic nie powiedziałam. Ciągnęła swój monolog dalej.
-Moje dziecko, nie będziesz miała szczęścia.
Zamarłam. Właśnie uświadomiłam sobie, że zawsze byłam szczęśliwa, tylko tego nie widziałam. I od owego tygodnia u mamy wszystko się zmieniło. Cały mój świat stanął na głowie.
-Nie możesz być szczęśliwa unieszczęśliwiając innych.
Brzmiało to raczej jak zaklęcie niż jak normalnie wypowiedziane zdanie. Syknęłam z bólu, ponieważ nieznajoma ścisnęła mi najmocniej jak potrafiła rękę. I po chwili ją puściła. Podjęłam przerwany bieg. Tyle, że szybciej. Chciałam, aby Agatha wyjęła mi kolce z ręki. To wszystko tak mnie bolało. Wpadłam do domu. Biegnąc po parkiecie, narobiłam tyle hałasu, że wszyscy zbiegli się na parter, do tego dużego hollu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Miałam nadzieje, że tak właśnie postąpią, wyszła z pokoju, nawet moja ukochana babcia, która tak bardzo lubiła być sama. Zaczęłam wrzeszczeć, że mnie boli, że mają coś zrobić. Potem poczułam, zimno na jednym policzku, ciemność przed oczami i niemoc w kończynach. Zemdlałam.